Etiquetas

2012/06/11

z ziemi byleciało.

Przykrywam się prześcieradłem jak zwłoki, ściągam prześcieradło nogą, szukam butelki, powietrza okna.
Stopiliśmy, utopiliśmy się wszyscy w tym lecie. Już.
Już wszystko jedno, wszystko już jest jedność
z moim krwiakiem w kolanie, co po trochu znika od miesiąca
z moim obtartym od ślizgania się po wodospadzie tyłkiem
z moją grzywką przyklejoną ciepłem do skroni
z oczami niebieskimi od zmęczenia albo sinymi od nieba
z żołądkiem podchodzącym do gardła na myśl o jedzeniu
i z piekarnikiem pracującym bez przerwy od rana
z bolącymi mięśniami i nocnymi drgawkami
z udarem cieplnym, koszmarami i wodą smakującą chlorem
z przepięknym karaluchem pozdrawiającym mnie elegancko czułkami
z moją opalenizną w buty i rękawek
z zaliczeniem po pijaku, z pijanym na egzaminie profesorem, nocnym głaskaniem kotów przez płot ruin świątyni
ze strachem i smakiem i arbuzem cieknącym po szyi
z krzywym kręgosłupem, nowymi pieprzykami i odwiecznymi grudkami, których boję się sprawdzić, bo na pewno rak
z cichymi, ciepłymi powrotami do domu, kiedy miasto już pachnie mydłem
świeżo wyprane z katolickich szczyn
z językiem, kilkoma językami zawiązanymi w supły jak w niemym meduzim łbie
z moją czerwoną gębą, kiedy w połowie drogi oznajmiam, że nie mam kondycji, więc zróbmy piknik przy śmietnikach
z biegiem tak szybkim, że trzeba rzygać, z brzucha i z głowy
z pogryzdanymi rękami, palcami w kolorowe plamy akryli
i gałązką rozmarynu do smaku. Stopiliśmy się wszyscy, wszystko, jak piękna, niszcząca magma. Przemykamy w cieniu, w nocy, im szybciej tym lepiej, im wolniej tym lepiej, żeby nie myśleć, żeby przemyśleć, żeby słońce, którym aż cali ociekamy, przyklejamy się spoceni do ścian i foteli, żeby to słońce przepaliło wszystko w czystą, ciepłą całość.

Mów, co chcesz, ale jeśli czterdzieści stopni, to niech minus ma też pionową kreskę. Wtedy stopy robią się brudne, a problemy malutkie. Dobrze jest.