Etiquetas

2012/10/23

Theatrum mundi. Spacery nocne.

Theatrum mundi ma zaszczyt przedstawić

"Spacery nocne"


(Noc. Okolice Stoczni Gdynia)


Anna i Dandys: (spacerują)

Anna: O, ciemna uliczka. Skręćmy.

Dandys: Szajki śpią.

Szajka: (wychyla się zza drzewa)

Dandys: Dobry wieczór!

Szajka: (uśmiecha się nieśmiało i znika)

Anna: (patrzy pytająco) A?

Dandys: Mamy dość słaby kontakt.

Latarnia: (gaśnie powoli, ciągnąc w dół kotarę)


KONIEC




(przegrzebywanie gimnazjalno-licealnych papierów sprzątając pokój przed około-ostatecznym opuszczeniem. Miejsce i bohaterowie sugerują obecność J. Dehnela i A. Latowskiej)

2012/10/22

Ciao pa, żółta febro!

Tak super-praktycznie, bo sama się naszukałam i nic konkretnego nie mogłam znaleźć, zanim nie ruszyłam zadu do przychodni. Tak więc proszę bardzo: szczepionka przeciwko żółtej gorączce, jakby ktoś szukał bardzo podstawowych informacji i nie potrafił na nie wpaść.

W Gdyni (UCMMiT) od wczesnego ranka do popołudnia przyjmą cię bez umawiania się na wizytę; godziny na str. zgadzają się z tymi rzeczywiście funkcjonującymi, więc walić śmiało. Rejestracja pierwsze piętro. Kilkuosobowa kolejka składająca się z marynarzy i żon marynarzy przesuwa się szybko i bezproblemowo. Lekarz ostrzega przed skorpionami, kissing bugs i przystojnymi Latynosami - i że skorpiony to z tego wszystkiego najmniej niebezpieczne. Przygotowań specjalnych nie potrzeba; szczepionka jest, swoją drogą, nieobowiązkowa przy wyjazdach do Ameryki, ale kilkukrotnie słyszałam o nieprzepuszczeniu przez granicę Wenezuela-Brazylia bez żółtej książeczki. Po szczepieniu przez tydzień nie pijesz alkoholu; szczepienie min. na 10 dni przez wyjazdem do strefy zagrożenia; jeśli NIE będziesz w strefie zagrożenia (rejon kraju, nie kraj), lepiej się nie szczepić, bo ryzyko powikłań jest wysokie. Uczuleni na białko kurze - trzymać się z daleka od szczepionki.

Szczepionka 189 zł; żółta książeczka 5 zł; książeczka wydawana od ręki przy szczepieniu. Powtarzane co 10 lat. Całość z rejestracją, czekaniem w kolejce, badaniem, ukłuciem i przylepieniem plasterka ok. 0,5 godziny. Kolejne pół masz teoretycznie odczekać w przychodni, żeby mogli cię odratować po silnej reakcji alergicznej.

Na zdrowie!


2012/10/08

Życie-gnicie.

Gdybym kiedyś miała jakieś wątpliwości, powinnam mieć tę wiadomość zawsze przed sobą. Najlepiej: wytatuować ją sobie na kciuku. Tylko nie mogę jej znaleźć już nigdzie.

W każdym razie: chodzi mi o wiadomość od A., jakieś stwierdzenie przy okazji albo i bez okazji, że życzy mi raczej zejścia na malarię, niż mieszkania tutaj. I to nie było zło-życzenie czy marudzenie na tutaj: to była bodaj najbardziej rozumiejąca, najserdeczniejsza rzecz, jaką usłyszałam/przeczytałam. Serio.

No więc patrzę się na mapę i trochę mnie przerażają dystanse, bo to nagle nie Kosowo i nie da się objechać kraju w jeden dzień; ba, nie da się go przejechać w trzy dni. Problem pewnie w tym, że ciężko wyłączyć siedzący we łbie mechanizm, dzielenie świata według granic; na pewno wiem tyle, że zaznaczam kolejne setki kilometrów dosyć nieufnie. Bo - tak daleko? Naprawdę?

Nie bardzo pomaga rodzina, która co dzień i uparcie przedstawia mi historie pełne krwi, przemocy i handlu ludźmi. I niby wiem, że nie można się nimi przejmować, ale wiadomo - jak się człowiek nasłucha, to mu cudze myśli po głowie chodzą. To powinno być karalne: prześladowanie marzeń i planów, umyślne demotywowanie. Mogliby mi lepiej kilka rolek kliszy kupić, skoro rzeczywiście chcą pomóc.

Więc próbuję przypominać sobie codziennie jak najwięcej wspaniałych kierowców, pamiętać kogo poznałam w trasie. Wiem, że kiedy tylko ruszę tyłek, będzie dobrze (będzie lepiej niż dobrze), ale skoro ciągle na nim siedzę, trzeba tworzyć na własny użytek pozytywne statystki.

Nieważne, kogo odwiedzam, zawsze słyszę to samo: ktośtam (jakaś nieznana osoba, o której czytało się w jęternetach) to podróżuje, autostop i w ogóle rewelacja, taki niesamowity człowiek, taka przygoda; a ty tylko tam jedziesz? To pewnie niedługo wracasz? O ile przeżyjesz. Bo wiesz, że to nieodpowiedzialne i głupie i na pewno cię zjedzą Indianie. Odpowiadam, że wolę, żeby mnie zjedli Indianie niż pleśnie, ale też i nie sądzę, żeby mnie ktoś miał koniecznie pożerać. Na to oczywiście pytania o finanse i kiedy myślę znaleźć stałą pracę i skończyć wreszcie porządne studia.

Kurwa. Jeśli pytającemu się zdaje, że motywuje mnie do czegokolwiek innego, niż kariery bezdomnego hipisa, to grubo się myli.

Druga A. mówi, że jest spora szansa, że moje ciało nie zostanie znalezione. Trzecia A. mówi, że ta cytrynówka to ostatnia, zanim mnie dzicy na ruszcie upieką. I to jest bardzo wspaniały kop do przodu.

2012/10/03

Cały mały świat.

Koleje dolnośląskie, czyli za złotówkę z ogonem do Lwówka, przez deszcz i lasy, półwymarłe miasteczka, gdzie z domów ciągle sypie się niemiecki tynk, z parapetów spływają kwiaty, gdzie na umownych stacjach staruszki bez problemu wskakują na prawie metrowy poziom wagonu; słowem, aż szkoda wyciągać kciuka.

Więc do Lwówka - bo stacja krwiodawstwa i rynek z jagodami. W pociągu jedzie nas może z dziesięć osób. Są znaki, jakieś odchodzące od słupów nalepki z uśmiechniętą krwinką, więc wiadomo, w którą stronę iść. Na wejściu do szpitala wielki napis, regionalne centrum itd., więc wbiegamy, rozglądamy się - nic, nie ma na planie; może to jest tak oczywiste, że już w środku nie ma żadnego napisu na drzwiach? No nie. "Krwio-co? Nie, nie. Nie ma. Autobusy przyjeżdżają, to pani sobie sprawdzi tu na plakacie, wszystko napisane kiedy będzie." Plakat jest, terminy są, lato 2009. Innym razem.

To chociaż te jagody - bo jagód w naszym lesie nie da się zbierać, miejscowi mają swoje stałe rewiry i one są zawsze dokładnie wyskubane zanim się człowiek zwlecze z łóżka. Więc mimo tego, że mieszkamy parku krajobrazowym, wszystko zielone itd. - po jagody jeździ się do Lwówka albo Jeleniej, większego wyboru nie ma, bo tylko tam są większe ryneczki. Nawet dobrze, mamy pretekst do wycieczek. Pakuję do plecaka owoce i zieleninę, łażę szukając kawy (godzina nieludzka, bo przecież ta nieudana próba oddania krwi). Poniedziałek po Agatowym lecie, miasto składa sceny i stragany, zamyka na jesień. Na zimowy sen. Trochę się dziwi, że teraz nagle zachciało ci się przyjeżdżać.

Do pociągu powrotnego jest może z godzina. W tym czasie można zrobić kilka kółek, parokrotnie spotkać na ulicy współpasażerów, którzy też już załatwili wszystkie swoje sprawy i teraz kręcą się zabijając czas, wypić wreszcie tę upragnioną kawę i zostać wyrzuconym z kawiarni za natrętne przesiadywanie. W przydworcowym komisie antyki, które w większych miastach kupiłbyś kilka, czasem z dziesięć razy drożej. Między poniemieckimi komodami i ceramiką używane swetry, rozczłapane buty. Cudowności.

Wiesz, kto wysiądzie na której stacji. Która babcia wyskoczy, na którą pociąg chwilkę poczeka. Na swojej stacji miniesz się z ludźmi, których nigdy właściwie nie poznałeś, ale przecież znasz, często z imienia, adresu albo psa, którego wyprowadzają na wałach. Wszystkie twoje domowe sprawy są przez to trochę śmieszne, trochę wspaniale prawdziwsze, wszystko sprowadzone do swojego prawdziwego wymiaru: słanie podań i pocztówek do Serbii, Rosji, Argentyny; drążenie dyni, bo u sąsiada urodzaj; codzienne rozmowy z Anglią i Rumunią, kiedy siedzisz w tym najmniejszym mieście kraju o topografii serca. Rano zbierasz maliny, wieczorem przerywasz dyskusję o studiach w USA, żeby wyrzucić z domu kolejnego kreta przyniesionego przez kota. Jedno nie byłoby realne bez drugiego. Nie ma Polski bez Bałkanów. Nie ma Rio bez Wlenia.