Etiquetas

2015/08/16

Sroslo.

Oslo mnie przerazilo, wykrzywilo, przeploszylo. Tlum, scisk, ludzie obijaja sie o moj plecak, leca przed siebie, twarze wykrzywione, wszystkim sie spieszy dokads tak strasznie i kazdego pospiech jest najwazniejszy z tych wszystkich pospiechow...

Wylaze z centrum. Chce rzeke. Po drodze cpuni sraja posrodku ulicy - normalka; jakas para drze sie na siebie i tlucze po pyskach - normalka; kupuje mango i do jego obrania wyciagam nozyk - ktos wzywa na mnie policje.

Wstaje i leze dalej, wymeczona droga od rana, wymeczona tym przekletym tlokiem i brudem. Wyciagam znow nozyk - juz bez policji. I zaczyna byc coraz lepiej, i zielono, i spokojnie. Ludzie na trawie leza, cwicza, grilluja na tych swoich smiesznych malych tackach. Juz sie nikt nie czepia. Juz kazdy zajmuje sie wylacznie soba.

Tak bedzie mi tutaj przez nastepnych kilka dni - spokojnie, zielono, samotnie, ale juz nie przekonam sie do tego miasta.

Wiec Munch. Wiec jest tutaj na przyklad muzeum Muncha. Jestem szalenie bogata, bo na urodziny dostalam od kogos bilet na prom i dwiescie koron - wiec hej, ho, moge tam nawet wejsc! Bo drzeworyty jego kocham bardzo, bardzo.

A w srodku - a jakze - drzeworytow malo. Za to dziki tlum spycha mnie gdzies na skraj, przemykam miedzy wycieczkami. Z przodu kazdej z nich stoi kilka osob sluchajacych przewodnika, zeby wiedziec, na co w ogole Maja patrzec. Reszta, zniecierpliwiona, tupie i wzdycha. Sama nie wiem, co jest bardziej przykre.

Nie mam juz sily przejmowac sie i wybucham wreszcie smiechem, slyszac czyjes rozpaczliwe marudzenie: tutaj n i c  nie ma! Wszedzie tylko same pieprzone obrazy! Co to jest w ogole za miejsce?!...

W botaniku troche lepiej - ludzie grzeja sie na sloncu jak koty, usmiecham sie dlugo do pieknych plecow doskonale bezwstydnej dziewczyny sciagajacej coraz to kolejne warstwy, dzieci wspinaja sie na rodzicow, psy wspinaja sie na dzieci - jest niezle. Zasypiam gdzies pod krzakiem bo wiem, ze skoro trzeba znow dopasowac moje godziny sie godzin goszczacego mnie czlowieka, kolejna noc bedzie znow bardzo krotka.

I tak sie to wlecze. Najbardziej normalne miejsce to centrum informacyjne rozdajace mapy, kawe, kondomy i ulotki typu "Antykoncepcja czy aborcja?". Po calych dniach na resztkach wleczonego ze soba od dawna chleba wpadam do domu rzucajac sie na potezne michy wspanialego, weganskiego, indyjskiego zarcia - szkoda tylko, ze czestujacy mowia do siebie w hindi, na moje proby zagadania odpowiadaja cisza w stylu "kobiety milcza i jedza" i nie pozwalaja mi zrobic w mieszkaniu nic. "Siedz i sie relaksuj". No w chuj zajebiscie jestem zrelaksowana.

No. W kazdym razie cholernie, ale to cholernie chce sie stad wydostac.

Wymyslilam sobie, ze u kolejnej osoby bedzie mi bardzo dobrze. Bo psiara. Na drugi koniec miasta tuptam sobie pieszo z postojami w parkach - im dalej od centrum, tym bardziej to miasto jest znosne.
A na miejscu - na miejscu syf jak po swiezym rozstaniu i - a jakze - opowiesci o tym rozstaniu.

Wiec ja mu powiedzialam: sluchaj, ty mnie bijesz, tluczesz, obrazasz, okradasz, wpychasz mi tabsy do gardla, niszczysz moje rzeczy, spales ze wszystkimi moimi znajomymi... To chyba nie zadziala.

Krew jej leci po nodze, ledwo sobie z soba radzi i powinnam pewnie wreszcie zwinac sie z tego pieprzonego miasta i pojechac gdziekolwiek. W zielone. W brak ludzi.

Ale zostaje i uspokajam jej psa i drugi juz dzien rozmawiamy o tym, ze podpalenie jego domu nie jest jednak najlepszym pomyslem, ze skoro juz zniknal z miasta to niech przepadnie calkiem, ze zemsta to wiesz, ciebie tez rani, ze wez kurna pojedz na jakas farme i ze tak strasznie sie ciesze, ze zaczela jesc i ze ja wiem, ja do jasnej cholery wiem, co to znaczy dostac po mordzie i usprawiedliwiac czlowieka jeszcze, co to znaczy rzucic sie na kogos z lapami i potem wyc na podlodze i ze, no, ze srodka nie widzi sie tego, jak strasznie to jest chore. Tak ze tego. Ch-ch-ch-ch-changes!

Dostalam nawet psa na spacer samotny. Ponoc jako jedyna osoba.

Mam nadzieje, ze to sie naprostuje. Ja wczesnie rano wyjezdzam w pizdu. Przynajmniej wiem, ze nie chce tu mieszkac - a to jest bardzo uzyteczna wiedza. Przynajmniej do suki cudnej moge sie przytulac i rzucac gumowe kosci i razem z nia na maliny i pokrzywy chodzic - a to jest najbardziej uzyteczne zajecie.

No.

Oslo ssie.

2015/08/11

Male, piekne, prawdziwe.

Nie powiem tego na glos, zeby przez przypadek nie popsuc sprawy, ale do ludzi mam szczescie pierwszorzedne. I nawet, kiedy nie bardzo sie tego szczescia spodziewam - jest.

Mieszkam katem na poddaszu Marity. Co rano sniadanie zajmuje kilka godzin: bo porzeczek trzeba z krzakow narwac do owsianki, do herbate jeszcze piata zaparzyc, bo tyle jest do przegadania, a tak niewiele czasu. Idziemy potem do lasu, w gory, w chaszcze, w krzewinki - na wspinanie, na jagody, na deszcz i na smiech. Wracamy potem do cieplego domu, gdzie woda ciepla pod prysznicem i zupa ciepla w garnku. Ona do pracy, ja do pisania, czytania, spiewania, tanczenia, spania. I znow do nocy rozmowy nad cieplywmi warzywami, nad swiezymi owocami. I to brzmi jak calkiem nic - i to jest calkiem wszystko.

Latwo sie pomylic, latwo pomyslec, ze jesli na czyjs widok wali ci serce, jesli jezyk ci sie placze, jesli tak cholernie sie starasz - to jest milosc. Latwo sie pomylic, latwo pomyslec, ze milosc to sa jakies erotyczne sprawy.

Gdzie tam.

To jest spokoj, to jest bycie zwyczajnym soba, dobrym soba, to jest akceptacja i szczescie. I nie ma to zadnego absolutnie zwiazku ze zwiazkami.

Wiec tak sobie jezdze, laze i kocham. Ogromnie. I za kazdym niesamowitym razem, kiedy sie o Ciebie, moj wspanialy przypadkowy czlowieku, moj jeden z wielu wspanialych przypadkowych ludzi, moje ty przejsciowe, tymczasowe, na cale zycie i na dlugosc pamieci szczescie, potykam, troszke umieram ze szczescia i bardzo z tego szczescia z martwoty wstaje.

2015/08/10

Jagody.

Moje rece nie sa fioletowe juz zimna - nie sa juz fioletowe od zimna - moje rece sa fioletowe od jagod. Od dziesiatek, garsci, dziesiatek garsci jagod. Moje usta sa jak moje rece. Moje wnetrze tez jest na pewno fioletowe.

Fioletowe mam serce i mysli i brzuch i cos, co moze byc dusza, a moze byc czyms calkiem do duszy niepodobnym. I - jakie to szczescie! - to wszystko z absolutnego przeciwienstwa zimna!

Bardzo mi dobrze i cieplo w kaciku miedzy lasami, fjordami, morswinami, promami, przygarniajacymi mnie imigrantami. Krece sie po miasteczkach i krzakach, zostaje dluzej, dalej bez planu ide.

Tak bez planu wypatrzylam sobie Norwegie i w tej Norwegii miasteczko, w ktorym nie ma nic, czyli wszystko: w ktorym jest czlowiek obcy, dach nad glowa i morze. I jak wytlumaczyc komus, kto z jakiejs przyczyny chce mnie dluzej zatrzymac u siebie, po co to jest, co tam jest, dlaczego ja tam z tym byc chce? Tlumacze, ale nie potrafie, wiec na odchodne i na powodzenia dostaje w prezencie bilet na prom - i ten prom skacze sobie przez wode, przez latarenki, przez kormorany i przestrzenie.

Tak bez planu.

Tak bez planu zaszlam tu w las - las posrodku malenkiego miasteczka, cypelka miedzy skalistymi wyspami. I ten las, musisz mi uwierzyc na slowo, jest nieskonczenie piekniejszy od wszystkich islandzkich parkow razem wzietych. Mchy i paprocie zarastaja, ze wstydem chowaja poniemieckie bunkry. Natura prostuje ludzkie bledy. Na polu walki rosna jagody. Wsuwam te jagody jak dowody zlej historii. Albo jak jagody. Moze jednak jak zwyczajne jagody.

Jak dlugo wytesknione, w deszczu umyte, szczesciodajne jagody. Calkiem nadzwyczajne.

I cala, przysiegam, jestem fioletowa.

I prostuje mi sie z tego fioletu glowa, i prostuje mi sie cos, co mogloby byc dusza.

Tak bez planu. I calkowicie niespodziewanie. I najprosciej, czyli najlepiej na swiecie.

I troche mniej marudze. I duzo bardziej sie usmiecham. I zdecydowanie glosniej w glos spiewam.

Bo z jagodami jest jakos latwiej byc, niz z ludzmi.