Masz za swoje, idiotko. Manu Chao sie zachciao.
Chcialam zostac w Herceg Novi. Numer Dymitra spotkanego tam ostatnim razem zostal w Polsce, a na namiot czy park za glosno, za tloczno, za brudno. Wiec kciuk w droge, znam fajny parking w Kotorze. Niedaleko.
Kierowca anglojezyczny, wiec mozna normalnie pogadac. Mial jechac skrotem do Podgoricy, ale skoro jest turysta i okazja poszlifowac jezyk - kawa, rakija i festiwal chorow ludowych (potne sie, a nazwy tego spiewu nie spamietam) w Perascie. Masa czasu z glowy i powoli robi sie ciemno. I: jak dobrze, ze znasz hiszpanski! Przetlumaczysz mi piosenki Manu, mam plyte w samochodzie.
Nie zdawal sobie sprawy z tego, ze autostopowiczka moze byc psychofanka. Tak dobrze mi z ta muzyka wreszcie po dlugiej przerwie, ze kiedy juz podjezdzamy na parking w Kotorze - pytam, czy moglabym podjechac dalej, plyta sie jeszcze nie skonczyla, a chce dosluchac do konca.
Ale dokad mam cie zabrac? Jest ciemno i dalej jedziemy przez gory, nie znam zadnego miejsca na namiot.
Ale moze moge przenocowac u ciebie?
No, moglam.
No i wszystko bylo w porzadku przed wejsciem do mieszkania. Atmosfera jakas dziwna, niby nic sie nie zmienilo, ale zdaje sie, ze jednak inaczej zrozumielismy 'zostac na noc'. Jak stoje, wskakuje szybko do spiwora, krzycze Dzieki! Do jutra! Dobranoc! i wciskam leb w poduszke. Wyjdz z pokoju, no!
Kierowca stoi przez chwile w drzwiach, po czym mowi, ze musi jeszcze zapalic. Wiec siada. Kolo lozka. I pali. Powoli. 5, kurwa, fajek.
Wreszcie sie poddaje - podnosze - hej, duzo palisz! To strasznie niezdrowo, e? I ja tez spac nie moge. A cholernie jestem zmeczona, wiesz, tluklam sie tu dzisiaj z Bosni. Wiec bym byla wdzieczna, jakbys skonczyl, teraz. Co? Dobranoc.
Ale przeciez jest wczesnie, na pewno chcesz spac?
Oo, tak, na pewno. RETY, jaka ja jestem zmeczona, no niesamowite!
Nie wygladasz na zmeczona - bardzo dobrze wygladasz. Slodko tak polsennie.
A gdzie tam, co slodko, nie mylam sie chyba z tydzien, a caly dzien w upalach z tym plecakiem, ble, sam rozumiesz, hehe, w dodatku jutro sie zrywam z rana, ech, no, ide spac, wiec zgas swiatla w korytarzu wychodzac, ...
i tak dalej. I wierze czy nie wierze w to sama - wyszedl, poszedl, nic wiecej nie mowil, nie krecil sie w nocy po mieszkaniu, rano bez slowa zrobil sniadanie, odwiozl na wylotowke - i tylko buziaka w policzek wymuszonego na droge.
I dalej jechalam pieknie i dobrze. Rozumu niewiele, szczescia ponad miare. Jakos to rzadko trzyma sie razem.
Niesamowite, jak czesto sie konczy dobrze, eh?
Páginas
Etiquetas
- Polonia (25)
- Espana (19)
- Brasil (17)
- Bolivia (7)
- Chile (7)
- Peru (7)
- Macedonia (5)
- Argentina (4)
- en ingles (4)
- Gibraltar (3)
- Kosovo (3)
- Magyar. (3)
- kot. (3)
- tłumaczenie. (3)
- Hellada (2)
- Hrvatska (2)
- Moldova (2)
- Montenegro (2)
- Norwegia (2)
- Paraguay (2)
- uk (2)
- ważne ważne (2)
- Bulgaria (1)
- Eesti (1)
- Italia (1)
- Latvija (1)
- Lietuva (1)
- Romania (1)
- Slovenija (1)
- Ukraina (1)
- Česká rep. (1)
2011/08/29
2011/08/26
Extranjeros.
Hola, zdravo! Nice braids! Would you like to join me?
Sure I wanted!
Zmeczona nierobstwem w mieszkaniu ruszylam powoli w strone La Invisible, liczac na to, ze po gdzies po drodze wpadne na konkretna osobe, najlepiej juz po kilku kolejkach (nic trudnego nawet w czasie siesty); czy chociaz kogos ze srodowiska, kogokolwiek ciekawego. Pierwsza przecznica: i oto Wolf.
Wolf potrzebuje fajek, wiec szukamy otwartych ogrodkow barowych; niewiele tego i turysci nie chca pomoc. On gra na gitarze, ja pomagam przy piosenkach Dylana i Doorsow. Przez godzine zarabiamy 1,8 euro i garsc papierosow: wystarczy. Mozna sie spokojnie wloczyc po miescie, kupic mleko i butelke wody.
A w miescie - w miescie Wolf zna kazdego. Kazdego barmana, pijaka, muzyka, bezdomnego, wszystkich sprzatajacych ulice, sprzedajacych kolczyki i migdaly. I przy kazdym sie zatrzymujemy na krotka gadke - i dalej na plaze, po drodze glaszczac dzieci i wielkie liscie w parku. Malaga z tej pieknej perspektywy, gdzie po angielsku mowia do mnie tylko turysci pytajacy o droge, migdaly i haszysz sa darmowe, a po imieniu zna mnie cale centro historico, bana de Carmen i spora czesc odwiedzajacych konkretne puby. Dobrze jest.
Z mlekiem i gitara rozkladamy sie na wyspie - 2x3 metrach trawy posrodku plazy. Opowiedz mi wiecej, w tej mieszance hiszpanskiego, angielskiego i jakiegos ogolnego slowianskiego jezyka tworzonego na miejscu; chce wiedziec wszystko.
Wiec mieszka w namiocie, teraz na mojej plazy, zazwyczaj w drodze - i tak od dwudziestu lat, od kiedy uciekl przed wojna z Jugoslawii. Pil, duzo pil, wiekszosc jego przyjaciol pije - widzialam zreszta. Dlatego tez ciezko juz czasem sie spiewa, ale jest dobrze, dopoki jest co jesc. Pare jego obrazow jest ponoc w maltanskich muzeach - druga strona lustra, dobre malntanskie czasy! - ale i stamtad trzeba bylo sie zwijac, kiedy sie posypalo z kobieta.
Bo milosc, wiesz, to jest jednak najwazniesze. Nawet dwa razy sprobowalem sie ozenic. Ale nie moge, nie potrafie; byc odpowiedzialnym za siebie samego - to jest nie krzywdzic nikogo. I tylko tak umiem zyc.
I jakie to jest piekne, jak mozna z calkiem inna historia za soba rozumiec sie tak doskonale. O jedzeniu, drodze, pieniadzach, wolnosci, domu czy raczej miejscu do spania mamy dokladnie to samo zdanie - moze poza tym, ze ja jeszcze teraz potrzebuje, chce zatrzymac sie gdzies na pol roku, w jakims miejscu z prawdziwym dachem i w miare wlasna klamka, zanim sie odwaze na wiecej; i oczywiscie - moge sie duzo wiecej nauczyc przez te 26 lat roznicy, czyli niby nic.
Ale przychodzi 17, czyli pora spac, zanim restauracje na nowo wypelnia sie turystami, czyli pieniedzmi. Caluje starego wilka na dobra droge, sama ruszam wreszcie na Carmen, do wody. Wpadniemy na siebie jeszcze sto dwadziescia razy, jak wpadalismy niemo do tej pory. Tyle, ze w swiecie bardziej wlasnym, jeszcze bardziej zaprzyjaznionym.
I moze tym razem z konkretna osoba gdzies blizej, niz w tle, skoro swiaty nie tylko sie stykaja, ale zaczynaja cudownie nakladac.
Sure I wanted!
Zmeczona nierobstwem w mieszkaniu ruszylam powoli w strone La Invisible, liczac na to, ze po gdzies po drodze wpadne na konkretna osobe, najlepiej juz po kilku kolejkach (nic trudnego nawet w czasie siesty); czy chociaz kogos ze srodowiska, kogokolwiek ciekawego. Pierwsza przecznica: i oto Wolf.
Wolf potrzebuje fajek, wiec szukamy otwartych ogrodkow barowych; niewiele tego i turysci nie chca pomoc. On gra na gitarze, ja pomagam przy piosenkach Dylana i Doorsow. Przez godzine zarabiamy 1,8 euro i garsc papierosow: wystarczy. Mozna sie spokojnie wloczyc po miescie, kupic mleko i butelke wody.
A w miescie - w miescie Wolf zna kazdego. Kazdego barmana, pijaka, muzyka, bezdomnego, wszystkich sprzatajacych ulice, sprzedajacych kolczyki i migdaly. I przy kazdym sie zatrzymujemy na krotka gadke - i dalej na plaze, po drodze glaszczac dzieci i wielkie liscie w parku. Malaga z tej pieknej perspektywy, gdzie po angielsku mowia do mnie tylko turysci pytajacy o droge, migdaly i haszysz sa darmowe, a po imieniu zna mnie cale centro historico, bana de Carmen i spora czesc odwiedzajacych konkretne puby. Dobrze jest.
Z mlekiem i gitara rozkladamy sie na wyspie - 2x3 metrach trawy posrodku plazy. Opowiedz mi wiecej, w tej mieszance hiszpanskiego, angielskiego i jakiegos ogolnego slowianskiego jezyka tworzonego na miejscu; chce wiedziec wszystko.
Wiec mieszka w namiocie, teraz na mojej plazy, zazwyczaj w drodze - i tak od dwudziestu lat, od kiedy uciekl przed wojna z Jugoslawii. Pil, duzo pil, wiekszosc jego przyjaciol pije - widzialam zreszta. Dlatego tez ciezko juz czasem sie spiewa, ale jest dobrze, dopoki jest co jesc. Pare jego obrazow jest ponoc w maltanskich muzeach - druga strona lustra, dobre malntanskie czasy! - ale i stamtad trzeba bylo sie zwijac, kiedy sie posypalo z kobieta.
Bo milosc, wiesz, to jest jednak najwazniesze. Nawet dwa razy sprobowalem sie ozenic. Ale nie moge, nie potrafie; byc odpowiedzialnym za siebie samego - to jest nie krzywdzic nikogo. I tylko tak umiem zyc.
I jakie to jest piekne, jak mozna z calkiem inna historia za soba rozumiec sie tak doskonale. O jedzeniu, drodze, pieniadzach, wolnosci, domu czy raczej miejscu do spania mamy dokladnie to samo zdanie - moze poza tym, ze ja jeszcze teraz potrzebuje, chce zatrzymac sie gdzies na pol roku, w jakims miejscu z prawdziwym dachem i w miare wlasna klamka, zanim sie odwaze na wiecej; i oczywiscie - moge sie duzo wiecej nauczyc przez te 26 lat roznicy, czyli niby nic.
Ale przychodzi 17, czyli pora spac, zanim restauracje na nowo wypelnia sie turystami, czyli pieniedzmi. Caluje starego wilka na dobra droge, sama ruszam wreszcie na Carmen, do wody. Wpadniemy na siebie jeszcze sto dwadziescia razy, jak wpadalismy niemo do tej pory. Tyle, ze w swiecie bardziej wlasnym, jeszcze bardziej zaprzyjaznionym.
I moze tym razem z konkretna osoba gdzies blizej, niz w tle, skoro swiaty nie tylko sie stykaja, ale zaczynaja cudownie nakladac.
2011/08/25
Malpa na glowie.
Na Gibraltar dojezdzam pierwszym w zyciu kadilakiem (czy mozna to tak spolszczyc?), z mala zapowiedzia tutejszego wiatru rozdmuchujaca mi wlosy. Spiewamy mijanym palmom z akcentem londynskim czy polskim - co to wlasciwie za roznica?
Wystarczy przejsc granice, zeby nie moc sie odnalezc.
Oto nagle jestes na lotnisku, leziesz przez pas startowy zajmujacy cala przestrzen od wody do wody, od Hiszpanii do Wielkiej Brytanii. I wszystko mowi w jezyku calkowicie niezgodnym z miejscem na ziemi, czasem z domieszka zlego hiszpanskiego, przedziwny Spanglish. Czerwone budki telefoniczne, budki fish & chips ze sprzedawcami o rozowych twarzach, wyprostowani policjanci przechadzajacy sie pod palmami - cos jest nie w porzadku, przeskok jest za duzy, bez zadnej zapowiedzi, strefy przejsciowej.
Do tego wieje tak, ze spodziewam sie masowych pogrzebow wisielcow; mozna oszalec od tego wiatru: wszedzie, zawsze, mocno. Noc spedzona na tarasie przy muzyce rozbijajacych sie okiennic i wedrownych butelek obijajacych sie o cos na ulicy. Niedaleko, w Tarifie, wieje jeszcze bardziej - wskaznik samobojstw jest tam ponoc najwyzszy w Europie. Nie ma sie czemu dziwic.
Uciec ciezko, pieniedzy chce kazdy, za wszystko (tylko ekstatyczni wyznawcy Jezuska czasem calkiem darmowo krzycza, ze mnie kocha; dzieki, swietnie!). Funt gibraltarski o wartosci brytyjskiego, niby ten sam, ale poza tym miastem malenkim nieuzyteczny. I ceny calkowitego braku konkurencji i calkowitego importu; nikt przeciez nie musi sie klocic o klienta w miescie-panstwie. Gdybym mogla zyc na fajkach i whisky, wyszloby bardzo tanio - zeby zaplacic za chelb i pomidory wyrzymam sakiewke.
Za darmo - za darmo mozna sie schowac w domu Nicky'ego. Wiec chowamy sie: ja, grupa jego przyjaciol pojawiajaca sie i znikajaca o roznych porach dnia i nocy, i osemka couchsurferow. N. jest spalony od rana do rana, wiec wiekszosci z nas nawet nie pamieta. Ktorejs nocy przychodzi na taras nas policzyc, przywitac sie i zapytac, kiedy, skad przyjechalismy. Zewszad, bracie, dwa dni temu, spedzamy z toba wiekszosc czasu - pamietasz? Ach, tak. Byc moze. Racja.
Wychodze na spacer i na glowe wskakuje mi malpa. Jedna, druga, dziesiata. Malpia reka grzebie mi w torbie, malpi ciezar sciaga mi chuste z wlosow, malpie zeby nie zaluja mnie, kiedy na moich ramionach odbywa sie malpia bojka.
Zgarniam fasowolego burgera z 'indyjskiego' take-away - i siebie biore away. Wystarczy przejsc przez granice, zeby znowu byc w domu.
Wystarczy przejsc granice, zeby nie moc sie odnalezc.
Oto nagle jestes na lotnisku, leziesz przez pas startowy zajmujacy cala przestrzen od wody do wody, od Hiszpanii do Wielkiej Brytanii. I wszystko mowi w jezyku calkowicie niezgodnym z miejscem na ziemi, czasem z domieszka zlego hiszpanskiego, przedziwny Spanglish. Czerwone budki telefoniczne, budki fish & chips ze sprzedawcami o rozowych twarzach, wyprostowani policjanci przechadzajacy sie pod palmami - cos jest nie w porzadku, przeskok jest za duzy, bez zadnej zapowiedzi, strefy przejsciowej.
Do tego wieje tak, ze spodziewam sie masowych pogrzebow wisielcow; mozna oszalec od tego wiatru: wszedzie, zawsze, mocno. Noc spedzona na tarasie przy muzyce rozbijajacych sie okiennic i wedrownych butelek obijajacych sie o cos na ulicy. Niedaleko, w Tarifie, wieje jeszcze bardziej - wskaznik samobojstw jest tam ponoc najwyzszy w Europie. Nie ma sie czemu dziwic.
Uciec ciezko, pieniedzy chce kazdy, za wszystko (tylko ekstatyczni wyznawcy Jezuska czasem calkiem darmowo krzycza, ze mnie kocha; dzieki, swietnie!). Funt gibraltarski o wartosci brytyjskiego, niby ten sam, ale poza tym miastem malenkim nieuzyteczny. I ceny calkowitego braku konkurencji i calkowitego importu; nikt przeciez nie musi sie klocic o klienta w miescie-panstwie. Gdybym mogla zyc na fajkach i whisky, wyszloby bardzo tanio - zeby zaplacic za chelb i pomidory wyrzymam sakiewke.
Za darmo - za darmo mozna sie schowac w domu Nicky'ego. Wiec chowamy sie: ja, grupa jego przyjaciol pojawiajaca sie i znikajaca o roznych porach dnia i nocy, i osemka couchsurferow. N. jest spalony od rana do rana, wiec wiekszosci z nas nawet nie pamieta. Ktorejs nocy przychodzi na taras nas policzyc, przywitac sie i zapytac, kiedy, skad przyjechalismy. Zewszad, bracie, dwa dni temu, spedzamy z toba wiekszosc czasu - pamietasz? Ach, tak. Byc moze. Racja.
Wychodze na spacer i na glowe wskakuje mi malpa. Jedna, druga, dziesiata. Malpia reka grzebie mi w torbie, malpi ciezar sciaga mi chuste z wlosow, malpie zeby nie zaluja mnie, kiedy na moich ramionach odbywa sie malpia bojka.
Zgarniam fasowolego burgera z 'indyjskiego' take-away - i siebie biore away. Wystarczy przejsc przez granice, zeby znowu byc w domu.
2011/08/22
Urodziny.
Z Marbelli do Malagi zabiera nas Pico; po ktoryms telefonie odebranym w drodze dziwi sie, ilu ludzi jednak pamieta o jego urodzinach, mimo, ze na codzien nie ma nikogo. On sam nie pamietal, nie pamieta od kilku lat.
No, to spiewamy - Tilia niemieckie, ja polskie urodzinowe bzdury; i chociaz 'spiew' to jest slowo mocno przesadzone - Pico prawie placze. A wiec jestesmy pierwszymi od kilku lat osobami, ktore mu spiewaly. Bardzo przepieknie w takim razie, zesmy sie spotkali!
Po dwa buziaki w policzek, i pytanie - co ja robie, kiedy sie sama oficjalnie starzeje?
Wiec np. budze sie w parku kolo Filippe spotkanego dzien wczesniej na granicy Macedonia-Grecja; F. mamrocze Happy birthday, i ze komary strasznie gryza i swita, wiec musimy sie zwijac i zegnac. Dojadam resztki wczorajszego ryzu w polsnie niedaleko portu zanim statek przywiezie do Salonikow Sofie (ktora ostatni raz widzialam dokladnie rok temu w Cluj, kiedy z Romi przyszykowaly mi tort ze wszystkiego, co dalo sie kupic za dwa euro w nocnym, z pojedyncza swieczka o przypadkowym numerze). S. wyciaga z plecaka dwie butelki - jedna oprozniamy zastanawiajac sie, co ze soba zrobic (jest osma rano, wiec w sam raz, zeby dojechac do Bitoli; kazdy kolejny kierowca mowi o narkotykach - bo ma poletko haszyszu w Indiach, bo wraca z odwyku heroinowego, bo sa bardzo zle i musimy o tym pamietac), zanim znow znajdziemy przytulne miejsce w jakims parku. Sto lat, sto lat!
Wic np. jade do strasznej Ustki na kilka godzin, zeby sie pozegnac, bo jednak przelozylam termin wyjazdu, bo jednak kiedys jeszcze myslalam, ze to tak sie da (i ze tak sie da teraz wlasnie) - byc z kims, caly czas, wlasnie tak. I cierpie w tej Ustce, i naprawia sie dopiero, kiedy pociag zabiera mnie w strone Ukrainy. Mala zapowiedz zycia.
Dzien po urodzinach Pico polnoc lapie nas pijacych mojitos przed centrum kultury homoseksualnej. Dunja niechetnie przyznaje sie do wlasnych urodzin - po co wlasciwie mielismy o tym wiedziec: wszystko jest, wszystko jest przez przypadek; ten nasz maly tlumek zlozony ze zbiegow okolicznosci i wszyscy okoliczni popaprancy dolaczajacy sie do piosenki, nawet prezent, ktory wyciaga z torby - Малиот Принц, ktorego wiozlam jej ze Skopje droga bardzo okrezna, nie wiedzac o okazji, ale dzielac milosc do Saint-Exupery i slowianskich jezykow. I to sa wszystko bardzo przepiekne starzenia, starzenia tylko oficjalne, na papierze zaznaczony kolejny rok w trasie przez wszystko.
Wiec pijemy i jedziemy i spiewamy i placzemy i sciskamy ludzi bardzo waznych i calkiem przypadkowych; i kierowcy podwoza nas dalej, kiedy w braku wspolnego jezyka podtyka sie im pod nos swoj dowod, nad Budapesztem zachodzi slonce, w Amsterdamie tancza stragany, teatry graja i wszystko jest calkowicie codzienne, ale w jakis sliczny sposob pomnozone - moze przez to, ze nic nie jest oficjalne czy zorganizowane, kazdy z tysiaca prezentow trafia do nas przez przypadek. I dalej te prezenty dostajemy - przez caly rok, caly czas. Dzieki, Mundo pequenito!
No, to spiewamy - Tilia niemieckie, ja polskie urodzinowe bzdury; i chociaz 'spiew' to jest slowo mocno przesadzone - Pico prawie placze. A wiec jestesmy pierwszymi od kilku lat osobami, ktore mu spiewaly. Bardzo przepieknie w takim razie, zesmy sie spotkali!
Po dwa buziaki w policzek, i pytanie - co ja robie, kiedy sie sama oficjalnie starzeje?
Wiec np. budze sie w parku kolo Filippe spotkanego dzien wczesniej na granicy Macedonia-Grecja; F. mamrocze Happy birthday, i ze komary strasznie gryza i swita, wiec musimy sie zwijac i zegnac. Dojadam resztki wczorajszego ryzu w polsnie niedaleko portu zanim statek przywiezie do Salonikow Sofie (ktora ostatni raz widzialam dokladnie rok temu w Cluj, kiedy z Romi przyszykowaly mi tort ze wszystkiego, co dalo sie kupic za dwa euro w nocnym, z pojedyncza swieczka o przypadkowym numerze). S. wyciaga z plecaka dwie butelki - jedna oprozniamy zastanawiajac sie, co ze soba zrobic (jest osma rano, wiec w sam raz, zeby dojechac do Bitoli; kazdy kolejny kierowca mowi o narkotykach - bo ma poletko haszyszu w Indiach, bo wraca z odwyku heroinowego, bo sa bardzo zle i musimy o tym pamietac), zanim znow znajdziemy przytulne miejsce w jakims parku. Sto lat, sto lat!
Wic np. jade do strasznej Ustki na kilka godzin, zeby sie pozegnac, bo jednak przelozylam termin wyjazdu, bo jednak kiedys jeszcze myslalam, ze to tak sie da (i ze tak sie da teraz wlasnie) - byc z kims, caly czas, wlasnie tak. I cierpie w tej Ustce, i naprawia sie dopiero, kiedy pociag zabiera mnie w strone Ukrainy. Mala zapowiedz zycia.
Dzien po urodzinach Pico polnoc lapie nas pijacych mojitos przed centrum kultury homoseksualnej. Dunja niechetnie przyznaje sie do wlasnych urodzin - po co wlasciwie mielismy o tym wiedziec: wszystko jest, wszystko jest przez przypadek; ten nasz maly tlumek zlozony ze zbiegow okolicznosci i wszyscy okoliczni popaprancy dolaczajacy sie do piosenki, nawet prezent, ktory wyciaga z torby - Малиот Принц, ktorego wiozlam jej ze Skopje droga bardzo okrezna, nie wiedzac o okazji, ale dzielac milosc do Saint-Exupery i slowianskich jezykow. I to sa wszystko bardzo przepiekne starzenia, starzenia tylko oficjalne, na papierze zaznaczony kolejny rok w trasie przez wszystko.
Wiec pijemy i jedziemy i spiewamy i placzemy i sciskamy ludzi bardzo waznych i calkiem przypadkowych; i kierowcy podwoza nas dalej, kiedy w braku wspolnego jezyka podtyka sie im pod nos swoj dowod, nad Budapesztem zachodzi slonce, w Amsterdamie tancza stragany, teatry graja i wszystko jest calkowicie codzienne, ale w jakis sliczny sposob pomnozone - moze przez to, ze nic nie jest oficjalne czy zorganizowane, kazdy z tysiaca prezentow trafia do nas przez przypadek. I dalej te prezenty dostajemy - przez caly rok, caly czas. Dzieki, Mundo pequenito!
2011/08/17
Mandela i Meksyk; wlasne miejsca.
Life will not change dramatically, except that you will have increased your self-esteem and become a citizen in your own land. You must have patience. ... If you want to continue living in poverty without clothes and food, then go and drink in the shebeens. But if you want better things, you must work hard. We cannot do it for you; you must do it yourselves.
Z kraju tak latwo przeklada sie na czlowieka.
Ale jesli kraj - niech bedzie wlasny; nie dlatego, ze tutaj sie urodzilismy, ze takie czy owe korzenie - co za bzdura! Pieknie, jesli sie czlowiek odnajdzie w miejscu urodzenia, ale po co naciskac, trzymac sie w miejscu na sile?
Dzialac lokalnie - bardziej, niz jak najbardziej! Ale to 'lokalnie' trzeba sobie ustawic tak, zeby sie samemu nie zarznac. Miec mozliwosci, a korzystac tylko z danej podstawy - to jest samobojstwo. A mozliwosci sa, na tym kontynencie zawsze sa. Bez histerii. Tyle jest miejsc, w ktorych jest wlasnie tak, wlasnie dla nas, dla kazdego z osobna, dla kazdego gdzie indziej. Wlasnie tu, wlasnie tam.
I jeszcze - film, wazny, z najwazniejszych, i na temat posrednio, wiec sie dziele tutaj. Real Women Have Curves.
I have walked that long road to freedom. I have tried not to falter; I have made missteps along the way. But I have discovered the secret that after climbing a great hill, one only finds that there are many more hills to climb. I have taken a moment here to rest, to steal a view of the glorious vista that surrounds me, to look back on the distance I have come. But I can only rest for a moment, for with freedom come responsibilities, and I dare not linger, for my long walk is not yet ended.
Z kraju tak latwo przeklada sie na czlowieka.
Ale jesli kraj - niech bedzie wlasny; nie dlatego, ze tutaj sie urodzilismy, ze takie czy owe korzenie - co za bzdura! Pieknie, jesli sie czlowiek odnajdzie w miejscu urodzenia, ale po co naciskac, trzymac sie w miejscu na sile?
Dzialac lokalnie - bardziej, niz jak najbardziej! Ale to 'lokalnie' trzeba sobie ustawic tak, zeby sie samemu nie zarznac. Miec mozliwosci, a korzystac tylko z danej podstawy - to jest samobojstwo. A mozliwosci sa, na tym kontynencie zawsze sa. Bez histerii. Tyle jest miejsc, w ktorych jest wlasnie tak, wlasnie dla nas, dla kazdego z osobna, dla kazdego gdzie indziej. Wlasnie tu, wlasnie tam.
I jeszcze - film, wazny, z najwazniejszych, i na temat posrednio, wiec sie dziele tutaj. Real Women Have Curves.
I have walked that long road to freedom. I have tried not to falter; I have made missteps along the way. But I have discovered the secret that after climbing a great hill, one only finds that there are many more hills to climb. I have taken a moment here to rest, to steal a view of the glorious vista that surrounds me, to look back on the distance I have come. But I can only rest for a moment, for with freedom come responsibilities, and I dare not linger, for my long walk is not yet ended.
Najpiekniejsze przypadki swiata.
Zimny, pazdziernikowy dzien. Do mojego pol pokoju w Poznaniu przyjezdza na dwa dni gosc - przemeczona autostopowiczka w mokrej drodze przez Polske. Nie znamy sie, nie poznamy sie - ale wszystko jest w porzadku, ona ma gdzie odpoczac, umyc sie i napic grogu, ja swoja uczelniania robote. Polrozmowki znad wlasnych zadan i nie potrzeba wiecej.
Widzimy sie kilka dni pozniej we Wroclawiu, bo przypadkowo jestesmy tam obie. Poszukiwanie pewnego specjalnego krasnala, krotki spacer - tyle.
Ale przeciez po drodze jeszcze sie okaze, ze zadna z nas nie byla w Moldawii. Wiec jedziemy. Jedziemy i nagle - jest przepieknie, jest wlasnie tak, jak nigdy nie bylo, jest wszystko to, czego zawsze brakowalo - dlaczego zazwyczaj jezdzi sie samemu. I dokladnie wszystko jest naturalne: to, ze widzimy sie po ponad pol roku nagle w goracym parku w Bukareszcie, ze prze trzy tygodnie zywimy sie z drzew, smietnikow i monastyrow, razem chorujemy, pijemy i kapiemy sie pod wodospadami czy w swietych zrodelkach, a ktoregos ranka kazda znow jedzie zwyczajnie w swoja strone.
I ze przez rok wlasciwie nie mamy kontaktu, a potem wystarczy powiedziec Czesc, bede w okolicy, moze spotkamy sie w Salonikach? i chwile pozniej odbieram Sofie ze statku, placzac ze szczescia. Nie ma pomyslu na zwiedzanie miasta? Tym lepiej, pojedzmy do Macedonii! Wiec jedziemy. Jedziemy i znow - jest dokladnie tak, jak byc powinno, ze wszystkimi glodowkami, burzami w gorach i polsennym pozegnaniem w przygranicznej komunie. Do zobaczenia, tyle wiemy - bedzie dobrze znow, kiedys, gdzies, bez wlazenia sobie w zycia w miedzyczasie.
Do Poznania wprowadzka na szybko, do pierwszego mieszkania, w ktorym jeszcze jest dla mnie miejsce. W pokoju juz mieszka Aga - Aga ma Artura, i tak powoli zaczynamy sie dzielic: pokojem, czasem, czlowiekiem. Kiedy znika mieszkanie i wspollokatorka, nie znika wszystko; nagle przez przypadek zagniezdza sie czlowiek w zyciu nowy; ciezki i inny - i ja jestem beznadziejna; i nie widzimy sie czesto, poza krotkim czasem, kiedy dzielimy dom albo krotka droge; ale tyle mozemy sobie wzajemnie uswiadomic, pomoc i napsuc przez przypadek, ze tylko czasem dociera, jak bardzo cholernie to jest przepiekne.
Ljubljana wczesna wiosna, noc zaraz po koncercie. Janez nie ma fajek, nie ma trawy, nie ma juz dla mnie cierpliwosci - wiec hej, moze poznamy te dziewczyny z butelka wina? I ta butelka przechodzi w jedna z piekniejszych nocy (z rodziny tych pieknych godzin, kiedy trzeba sie troche postarac, zdziebko tylko wychylic poza sztuczne ograniczenia, a swiat sie juz dalej dzieje niewyobrazalnie dobrze). No i tyle, wiemy, jak sie znalezc, ale tez wiemy, ze nie ma specjalnie do tego powodow, bo po co narazac dobre wspomnienie, konfrontowac z codziennoscia; kazdy jedzie do siebie, znow, dobrze jest.
Ale w lipcu przecinam Chorwacje, nie mam gdzie spac - dziewczyny akurat odwiedzaja swoje rodziny. Wiec dobra, czemu nie, moge wpasc na dzien czy dwa.
I te dwa dni nie krzywdza pamieci, bynajmniej. Bez specjalnych staran jest znow zwyczajnie dobrze. Wiec moze sie do nich wprowadze?
No to sie wprowadzilam. Miesiac jeszcze potem w trasie - i nagle Malaga, zamiast spiworu w krzakach - wlasny pokoj w centrum centrum, zamiast smiania sie do wlasnych mysli przy drodze - podtopienie ze smiechu w czasie wspolnej proby doplyniecia do statku.
Najzwyczajniejsze, najlepiej dzielone zycie - i najtrudniejsza, najwazniejsza sprawa: wpasc nawet nie na siebie samego, ale na ludzi, z ktorymi dzielic sie soba mozna wzajemnie i dobrze dla wszystkich.
Widzimy sie kilka dni pozniej we Wroclawiu, bo przypadkowo jestesmy tam obie. Poszukiwanie pewnego specjalnego krasnala, krotki spacer - tyle.
Ale przeciez po drodze jeszcze sie okaze, ze zadna z nas nie byla w Moldawii. Wiec jedziemy. Jedziemy i nagle - jest przepieknie, jest wlasnie tak, jak nigdy nie bylo, jest wszystko to, czego zawsze brakowalo - dlaczego zazwyczaj jezdzi sie samemu. I dokladnie wszystko jest naturalne: to, ze widzimy sie po ponad pol roku nagle w goracym parku w Bukareszcie, ze prze trzy tygodnie zywimy sie z drzew, smietnikow i monastyrow, razem chorujemy, pijemy i kapiemy sie pod wodospadami czy w swietych zrodelkach, a ktoregos ranka kazda znow jedzie zwyczajnie w swoja strone.
I ze przez rok wlasciwie nie mamy kontaktu, a potem wystarczy powiedziec Czesc, bede w okolicy, moze spotkamy sie w Salonikach? i chwile pozniej odbieram Sofie ze statku, placzac ze szczescia. Nie ma pomyslu na zwiedzanie miasta? Tym lepiej, pojedzmy do Macedonii! Wiec jedziemy. Jedziemy i znow - jest dokladnie tak, jak byc powinno, ze wszystkimi glodowkami, burzami w gorach i polsennym pozegnaniem w przygranicznej komunie. Do zobaczenia, tyle wiemy - bedzie dobrze znow, kiedys, gdzies, bez wlazenia sobie w zycia w miedzyczasie.
Do Poznania wprowadzka na szybko, do pierwszego mieszkania, w ktorym jeszcze jest dla mnie miejsce. W pokoju juz mieszka Aga - Aga ma Artura, i tak powoli zaczynamy sie dzielic: pokojem, czasem, czlowiekiem. Kiedy znika mieszkanie i wspollokatorka, nie znika wszystko; nagle przez przypadek zagniezdza sie czlowiek w zyciu nowy; ciezki i inny - i ja jestem beznadziejna; i nie widzimy sie czesto, poza krotkim czasem, kiedy dzielimy dom albo krotka droge; ale tyle mozemy sobie wzajemnie uswiadomic, pomoc i napsuc przez przypadek, ze tylko czasem dociera, jak bardzo cholernie to jest przepiekne.
Ljubljana wczesna wiosna, noc zaraz po koncercie. Janez nie ma fajek, nie ma trawy, nie ma juz dla mnie cierpliwosci - wiec hej, moze poznamy te dziewczyny z butelka wina? I ta butelka przechodzi w jedna z piekniejszych nocy (z rodziny tych pieknych godzin, kiedy trzeba sie troche postarac, zdziebko tylko wychylic poza sztuczne ograniczenia, a swiat sie juz dalej dzieje niewyobrazalnie dobrze). No i tyle, wiemy, jak sie znalezc, ale tez wiemy, ze nie ma specjalnie do tego powodow, bo po co narazac dobre wspomnienie, konfrontowac z codziennoscia; kazdy jedzie do siebie, znow, dobrze jest.
Ale w lipcu przecinam Chorwacje, nie mam gdzie spac - dziewczyny akurat odwiedzaja swoje rodziny. Wiec dobra, czemu nie, moge wpasc na dzien czy dwa.
I te dwa dni nie krzywdza pamieci, bynajmniej. Bez specjalnych staran jest znow zwyczajnie dobrze. Wiec moze sie do nich wprowadze?
No to sie wprowadzilam. Miesiac jeszcze potem w trasie - i nagle Malaga, zamiast spiworu w krzakach - wlasny pokoj w centrum centrum, zamiast smiania sie do wlasnych mysli przy drodze - podtopienie ze smiechu w czasie wspolnej proby doplyniecia do statku.
Najzwyczajniejsze, najlepiej dzielone zycie - i najtrudniejsza, najwazniejsza sprawa: wpasc nawet nie na siebie samego, ale na ludzi, z ktorymi dzielic sie soba mozna wzajemnie i dobrze dla wszystkich.
2011/08/05
Skopje. Jedzenie.
Odpycham malych Romow pchajacych rece do moich kieszeni i przyspieszam kroku. Hej maly, w tej chwili jestem tak biedna, jak ty!
Gdyby kierowca (tirowiec, ktory zgarnal mnie z Prisztiny) nie zafundowal mi obiadu, nie bylabym w stanie sie ruszyc. Pieniedzy nie ma, chleb wieziony jeszcze z Bosni w koncu sie skonczyl, po smietnikach nie ma tu co grzebac - nawet, gdyby ktos wyrzucilby cos dobrego, nie ma szans, zeby przetrwalo w tych temperaturach. Ale jest dobrze - piate przez dziesiate mozemy dogadac sie w mieszance slowianskich jezykow, wiec po chwili zostaje okrzyknieta czlowiekiem-tranzytem - a tranzytowych ludzi sie karmi. Zatrzymujemy sie w restauracji niedaleko kosowsko-macedonskiej granicy, wszyscy goscie i kelnerzy musza uslyszec moja historie. Po chwili przede mna laduje podwojna porcja cudnej salatki (bede ja dojadac jeszcze do konca dnia) na koszt firmy - co z tego, ze kierowca chcial placic, restauracja tez postanowila mnie ugoscic.
Pozniej - troche latwiej, upaly sa takie, ze woda moze spokojnie zastapic jedzenie. Przez jakis czas. Drugiego dnia jednak padam - to nie jest nawet glodowka, ale ciezko wytrzymac. Z upalu i glodu peka leb, zoladek podchodzi do gardla; i teraz juz zadne tabletki nie pomoga - jak boli, to boli. Mozna to przespac, ale kiedy zamykam oczy, robi sie gorzej. Mozna to zajesc, ale juz chyba po czasie.
Wiec czekam, az wszyscy wyjda z domu - klade sie w korytarzu i jecze w glos. Troche lepiej. Przenosze sie na inny kawalek podlogi i jecze dalej - i tak w kolko, w przeroznych miejscach w domu. Technika dziwna, a skuteczna - na pozar w glowie fizyczny i psychiczny, zawsze sie sprawdza.
Wieczorem dom powoli sie zapelnia - mieszkancami, nie- i przypadkowymi goscmi. Mozna cos ugotowac, bo kazdy cos ma - i wreszcie oplaca sie szykowac pelne jedzenie. Hej, znowu sie udalo, przez chwile nie trzeba przetrzepywac kieszeni - jutro znow postaram sie kupic chleb, zebrac owoce; nie myslac o zoladku spokojnie mozna isc dalej.
Gdyby kierowca (tirowiec, ktory zgarnal mnie z Prisztiny) nie zafundowal mi obiadu, nie bylabym w stanie sie ruszyc. Pieniedzy nie ma, chleb wieziony jeszcze z Bosni w koncu sie skonczyl, po smietnikach nie ma tu co grzebac - nawet, gdyby ktos wyrzucilby cos dobrego, nie ma szans, zeby przetrwalo w tych temperaturach. Ale jest dobrze - piate przez dziesiate mozemy dogadac sie w mieszance slowianskich jezykow, wiec po chwili zostaje okrzyknieta czlowiekiem-tranzytem - a tranzytowych ludzi sie karmi. Zatrzymujemy sie w restauracji niedaleko kosowsko-macedonskiej granicy, wszyscy goscie i kelnerzy musza uslyszec moja historie. Po chwili przede mna laduje podwojna porcja cudnej salatki (bede ja dojadac jeszcze do konca dnia) na koszt firmy - co z tego, ze kierowca chcial placic, restauracja tez postanowila mnie ugoscic.
Pozniej - troche latwiej, upaly sa takie, ze woda moze spokojnie zastapic jedzenie. Przez jakis czas. Drugiego dnia jednak padam - to nie jest nawet glodowka, ale ciezko wytrzymac. Z upalu i glodu peka leb, zoladek podchodzi do gardla; i teraz juz zadne tabletki nie pomoga - jak boli, to boli. Mozna to przespac, ale kiedy zamykam oczy, robi sie gorzej. Mozna to zajesc, ale juz chyba po czasie.
Wiec czekam, az wszyscy wyjda z domu - klade sie w korytarzu i jecze w glos. Troche lepiej. Przenosze sie na inny kawalek podlogi i jecze dalej - i tak w kolko, w przeroznych miejscach w domu. Technika dziwna, a skuteczna - na pozar w glowie fizyczny i psychiczny, zawsze sie sprawdza.
Wieczorem dom powoli sie zapelnia - mieszkancami, nie- i przypadkowymi goscmi. Mozna cos ugotowac, bo kazdy cos ma - i wreszcie oplaca sie szykowac pelne jedzenie. Hej, znowu sie udalo, przez chwile nie trzeba przetrzepywac kieszeni - jutro znow postaram sie kupic chleb, zebrac owoce; nie myslac o zoladku spokojnie mozna isc dalej.
2011/08/04
Internet!
A wiec: potrzebuje komputera. Wlasnego, z polska klawiatura i mozliwoscia wykorzystania tych wszystkich hot spotow mijanych smetnie po drodze.
Tymczasem: Skopje, pusty dom, cudzy laptop do dyspozycji. Kranowa i reszta masla orzechowego na zachete do pracy: moze uda sie cos nadrobic.
Tylko pytanie - jak? Opis jazdy niewiele jest warty, mozna zreszta wszystko latwo strescic do: jade, chudne, spotykam ludzi, od tygodnia boli mnie spalona w Czarnogorze skora.
I troche to wszystko jest smieszne; czyjs zachwyt nad moja trasa, ze o rety, tak daleko, tak dlugo! - i chwile pozniej spotkany Ricardo, co to jest w drodze od trzech lat; "jaka ty mloda, przed toba tyle mozliwosci!" - i zaraz potem zniesmaczone komentarze, przez tyle czasu nic nie zdazylas zrobic, nigdzie nie bylas. Znam albo wszystkie jezyki swiata, albo zadnego. Jestem niesamowita, albo gorzej, niz przecietna. To piekne, ze nie potrzebuje w drodze pieniedzy - albo zydze i marudze. I tak dalej, i tak dalej.
Nie probuje nawet okreslic siebie sama - bo po co, bede sie martwic, albo przesadzac. Jade sobie i nacieszyc sie nie moge, bo ludzie sa jednak z gruntu dobrzy, wiecej osob funduje mi obiad, niz siega do kieszeni. I niewiele potrzeba, o czym niby wiem, a jednak doskonale jest ciagle sobie o tym przypominac.
Ja bazgrole, Sophie kroi, pomidory pachna. Sretan put!
Tymczasem: Skopje, pusty dom, cudzy laptop do dyspozycji. Kranowa i reszta masla orzechowego na zachete do pracy: moze uda sie cos nadrobic.
Tylko pytanie - jak? Opis jazdy niewiele jest warty, mozna zreszta wszystko latwo strescic do: jade, chudne, spotykam ludzi, od tygodnia boli mnie spalona w Czarnogorze skora.
I troche to wszystko jest smieszne; czyjs zachwyt nad moja trasa, ze o rety, tak daleko, tak dlugo! - i chwile pozniej spotkany Ricardo, co to jest w drodze od trzech lat; "jaka ty mloda, przed toba tyle mozliwosci!" - i zaraz potem zniesmaczone komentarze, przez tyle czasu nic nie zdazylas zrobic, nigdzie nie bylas. Znam albo wszystkie jezyki swiata, albo zadnego. Jestem niesamowita, albo gorzej, niz przecietna. To piekne, ze nie potrzebuje w drodze pieniedzy - albo zydze i marudze. I tak dalej, i tak dalej.
Nie probuje nawet okreslic siebie sama - bo po co, bede sie martwic, albo przesadzac. Jade sobie i nacieszyc sie nie moge, bo ludzie sa jednak z gruntu dobrzy, wiecej osob funduje mi obiad, niz siega do kieszeni. I niewiele potrzeba, o czym niby wiem, a jednak doskonale jest ciagle sobie o tym przypominac.
Ja bazgrole, Sophie kroi, pomidory pachna. Sretan put!
Suscribirse a:
Entradas (Atom)