Etiquetas

2013/02/04

Cuzco, czyli wszystko i nic.

Śniadania: paneton i wino. Kolacje: kakao i awokado. Po pokoju kręci się kot. Po domu kręci się G. i jego znajomi. Ktoś daje mi w prezencie koraliki do moich bransoletek, ktoś robi mi po przyjacielsku nowy tatuaż. Leziemy na Machu Picchu torami, od czasu do czasu uciekając przed mijającymi nas w pociągach turystami z pieniędzmi (żeby dostać się na MaPi płacisz dużo za możliwość przejścia ścieżki trekkingowej, albo jeszcze więcej za pociąg właśnie. Innych dróg nie ma, więc leziemy nielegalnie i darmowo. Jak wszyscy normalni ludzie.) Łazimy po Cuzco w deszczu i bez planu. Wyjeżdżamy z miasta na kolejne góry, kolejne ruiny. To są jakieś dwa tygodnie, Nowy Rok na głównym placu - przytulam wszystkich, wszystkich, a jest tych wszystkich dużo - tyle darmowego alkoholu za mój czerwony nos klauna, tyle darmowego śmiechu i uśmiechu za moje otwarte ramiona. Jeśli przyjrzysz się temu z bliska, nie robimy nic konkretnego. Piękny, piękny czas. I tak ciężko zebrać się do powrotu do Boliwii.

No hay comentarios:

Publicar un comentario