Rano spotykamy się pod Pão de Açúcar, leziemy w górę w las i małpiatki. Z drzew bochenkowych zwisają potężne owoce, naprawdę nie wiem czemu do każdego z nich nie jest doczepiony szczęśliwy roślinożerca. Próbuję zleźć ze szlaku, żeby porwać jeden znich, ale L. obiecuje mi, że znajdziemy jakiś na rynku*.
Internet mówi, że dżakfrut dorasta do 90cm, 35kg, jest największym owocem świata i nie powinien rosnąć na tym kontynencie. Więc kolejna miłość do gatunków obcych, może właśnie tak to działa: jestem obca, lubię obcych. Nawłoć w Polsce, papużki w Andaluzji, drzewo chlebowe w centrum Rio. Z tego wszystkiego najbardziej przemawiają do mnie darmowe porcje szczęścia wyrastające nad głową. W jaki sposób ludzie głodują w tym mieście? Czemu siedzą na ulicy wychudli zamiast zebrać to, co się dookoła marnuje? Bo marnuje się dużo: miąższ tysięcy kokosów przy stoiskach, kilka gatunków owoców rosnących spokojnie w całym mieście, ignorowanych przez zagorzałych mięsożerców.
Nawet poza darmowym jedzeniem: biegam dookoła szczęśliwa jak dzieciak na placu zabaw, klaszczę i płaczę ze szczęścia nad roślinnymi stoiskami: gigantyczne awokado! Usypana w stertę juka, papaja, mrożone açai, dziesiątki pyszności, które widzę i jem po raz pierwszy. To, co już jadłam - i tak smakuje lepiej. Prawdziwe banany. Pierwsze smaczne limonki. Niam niam niam. Zapytaj kogokolwiek, kto widział mnie w kuchni albo sklepie po tej stronie oceanu, jaki miałam wtedy wyraz twarzy albo czy pozwoliłam innym chociażby spojrzeć na swoją porcję.
Dalej: już się najadłeś, więc idziesz na spacer. Choćby dookoła swojego blokowiska, bo tak naprawdę nie potrzeba więcej, skoro przez środek miasta rozciąga się las tropikalny, za oknami szumi ocean, dźwięczy samba i latają tukany. Może tylko warto patrzeć pod nogi, bo to wspomniane wcześniej ludzkie gówno; może warto uważać po zmierzchu, bo ten wspomniany crack; może warto nie oglądać wiadomości, bo sensacyjne media meldują o wojnie cywilnej w Sao Paulo i zamieszkach w Rio i w ogóle broń borze nie przyjeżdżaj do tego kraju. We wszystkim ufałabym Brazylijczykom, poza bezpieczeństwem w ich własnym kraju i mięsem/czosnkiem w jedzieniu - jedno i drugie, wbrew temu co mówią, tam jest. Są też kapibary przebiegające przez jezdnię i znaki ostrzegające przez wężami; wszystko, na co człowiek liczy w snach od dziecka, ale z czego istnienia tak naprawdę wcale nie zdaje sobie sprawy. Trochę jeździłam, dużo z tego miałam frajdy - ale nigdy tyle.
Więc wio. Na pusty żołądek i wyczyszczenie głowy. Na mentalną wylinkę, przebudowanie sztucznej wizji świata.
* nie znaleźliśmy, czekam na moment, kiedy w którymś z lasów nikt nie będzie mnie pilnował, żeby spokojnie wejść na drzewo
Páginas
Etiquetas
- Polonia (25)
- Espana (19)
- Brasil (17)
- Bolivia (7)
- Chile (7)
- Peru (7)
- Macedonia (5)
- Argentina (4)
- en ingles (4)
- Gibraltar (3)
- Kosovo (3)
- Magyar. (3)
- kot. (3)
- tłumaczenie. (3)
- Hellada (2)
- Hrvatska (2)
- Moldova (2)
- Montenegro (2)
- Norwegia (2)
- Paraguay (2)
- uk (2)
- ważne ważne (2)
- Bulgaria (1)
- Eesti (1)
- Italia (1)
- Latvija (1)
- Lietuva (1)
- Romania (1)
- Slovenija (1)
- Ukraina (1)
- Česká rep. (1)
Suscribirse a:
Enviar comentarios (Atom)
1. chce zdjęcie kapibary, kocham kapibary! chce pocztówkę z kapibarą, nie, w ogóle to chcę kapibarę!
ResponderEliminar2. ...co się robi z juką w kuchni? dla nie to dalej kwiatek mojej matki wiele lat pieszczony...
Juke sie smazy, gotuje, albo robi z niej make i z tej maki tapioke - takie ultraproste placki.Niam niam
ResponderEliminar