Etiquetas

2013/06/01

Psy.

Budze sie nad ranem na plazy, wyczolguje z oszronionego namiotu, zwijam graty, zeby zaczac droge jak najszybciej. Cisza, piekna cisza, cala wioska spi. Cala wioska - poza psami.

Na poczatku przybiegaja dwa. Trzy, cztery, rzucam jakis patyk (okropnie rzucam, strasznie blisko), piec, drapie wszystkich za uszami, szesc, siedem, podnosze plecak i zaczynamy isc w strone wyjscia. Przez kladki (Caleta Tortel, nie ma tutaj ulic, drog, sa tylko drewniane pomosty), przez mola idziemy do wyjscia. Osiem, dziewiec, dziesiec. Zanim zgarnia mnie pierwszy samochod, czeka juz ze mna dwadziescia jeden psow. One jada z toba? Jednego psa mozemy zabrac, ale to... wszystkie sa twoje? 

Zaden nie jest moj. Co to zreszta znaczy, moj pies. Swoje sa. Albo: tak moje jak i ja ich, na chwile, na spacer, na dzielony chleb czy ciastka. I zawsze jest tak samo: gdzies kolo swoich krokow nagle slysze psi tupot, gdzies mokry nos wciska mi sie w plecak w poszukiwaniu jedzenia, gdzies ciezka lapa szturcha moj namiot, moj grzbiet zwiniety na lawce w parku. I zawsze jest dobrze, bo oboje potrzebujemy towarzystwa.

Dochodzi druga, pusta ulica wracam z poznej kolacji. Doczepia sie jakis chudzielec, mam akurat ciastka w plecaku, mam akurat reke do drapania po glowie, wiec juz dalej idziemy razem: on pare metrow za mna, czasem dobiegajac po nowa porcje zarcia albo pieszczot. Pol godziny pozniej ktos zaczepia mnie na ulicy, ha, wiec jednak La Rioja to jest zona roja. Taka piekna i sama chodzi po nocy, nonono, ej kurwo, kim myslisz ze jestes, ze nie odpowiadasz, wracaj tutaj. Dwojka ich jest i nie bardzo dokad i jak uciekac. Wolam chudzielca. Pies u boku, wiec idioci traca nagle cala odwage, spokojnie idziemy dalej. Odprowadza mnie do drzwi, zjada ostatnie ciastka i idzie dalej w swoja strone.

Przed wschodem slonca wylaze z domu, chce zobaczyc, jak ta kulka ciepla przebija sie przez mgly. Moje kroki budza bodaj najpiekniejszego psa w Hornopiren, cos tam do mnie szczeka i juz dalej idziemy razem. On kradnie malze ludziom zbierajacym je po przyplywie, ja wspinam sie na jakies drzewo (wspinam sie nisko, ale gratuluje sobie wysoko), siadamy razem na jakims slonecznym glazie i witamy dzien bardzo dobry.

Nie wiem skad, czemu nagle dogadujemy sie tak dobrze po latach wzajemnego na siebie warczenia. Moze dzielona bezdomnosc, glod dzielony i samotnosc robia swoje. Na trawnikach i plazach wtulamy sie w swoje futra. Nie wiem czemu, ale dziala. I przepieknie jest, w szesc albo wiecej lap, chociaz troche razem.

No hay comentarios:

Publicar un comentario