Etiquetas

Mostrando entradas con la etiqueta Hellada. Mostrar todas las entradas
Mostrando entradas con la etiqueta Hellada. Mostrar todas las entradas

2011/08/22

Urodziny.

Z Marbelli do Malagi zabiera nas Pico; po ktoryms telefonie odebranym w drodze dziwi sie, ilu ludzi jednak pamieta o jego urodzinach, mimo, ze na codzien nie ma nikogo. On sam nie pamietal, nie pamieta od kilku lat.

No, to spiewamy - Tilia niemieckie, ja polskie urodzinowe bzdury; i chociaz 'spiew' to jest slowo mocno przesadzone - Pico prawie placze. A wiec jestesmy pierwszymi od kilku lat osobami, ktore mu spiewaly. Bardzo przepieknie w takim razie, zesmy sie spotkali!

Po dwa buziaki w policzek, i pytanie - co ja robie, kiedy sie sama oficjalnie starzeje?


Wiec np. budze sie w parku kolo Filippe spotkanego dzien wczesniej na granicy Macedonia-Grecja; F. mamrocze Happy birthday, i ze komary strasznie gryza i swita, wiec musimy sie zwijac i zegnac. Dojadam resztki wczorajszego ryzu w polsnie niedaleko portu zanim statek przywiezie do Salonikow Sofie (ktora ostatni raz widzialam dokladnie rok temu w Cluj, kiedy z Romi przyszykowaly mi tort ze wszystkiego, co dalo sie kupic za dwa euro w nocnym, z pojedyncza swieczka o przypadkowym numerze). S. wyciaga z plecaka dwie butelki - jedna oprozniamy zastanawiajac sie, co ze soba zrobic (jest osma rano, wiec w sam raz, zeby dojechac do Bitoli; kazdy kolejny kierowca mowi o narkotykach - bo ma poletko haszyszu w Indiach, bo wraca z odwyku heroinowego, bo sa bardzo zle i musimy o tym pamietac), zanim znow znajdziemy przytulne miejsce w jakims parku. Sto lat, sto lat!

Wic np. jade do strasznej Ustki na kilka godzin, zeby sie pozegnac, bo jednak przelozylam termin wyjazdu, bo jednak kiedys jeszcze myslalam, ze to tak sie da (i ze tak sie da teraz wlasnie) - byc z kims, caly czas, wlasnie tak. I cierpie w tej Ustce, i naprawia sie dopiero, kiedy pociag zabiera mnie w strone Ukrainy. Mala zapowiedz zycia.


Dzien po urodzinach Pico polnoc lapie nas pijacych mojitos przed centrum kultury homoseksualnej. Dunja niechetnie przyznaje sie do wlasnych urodzin - po co wlasciwie mielismy o tym wiedziec: wszystko jest, wszystko jest przez przypadek; ten nasz maly tlumek zlozony ze zbiegow okolicznosci i wszyscy okoliczni popaprancy dolaczajacy sie do piosenki, nawet prezent, ktory wyciaga z torby - Малиот Принц, ktorego wiozlam jej ze Skopje droga bardzo okrezna, nie wiedzac o okazji, ale dzielac milosc do Saint-Exupery i slowianskich jezykow. I to sa wszystko bardzo przepiekne starzenia, starzenia tylko oficjalne, na papierze zaznaczony kolejny rok w trasie przez wszystko.



Wiec pijemy i jedziemy i spiewamy i placzemy i sciskamy ludzi bardzo waznych i calkiem przypadkowych; i kierowcy podwoza nas dalej, kiedy w braku wspolnego jezyka podtyka sie im pod nos swoj dowod, nad Budapesztem zachodzi slonce, w Amsterdamie tancza stragany, teatry graja i wszystko jest calkowicie codzienne, ale w jakis sliczny sposob pomnozone - moze przez to, ze nic nie jest oficjalne czy zorganizowane, kazdy z tysiaca prezentow trafia do nas przez przypadek. I dalej te prezenty dostajemy - przez caly rok, caly czas. Dzieki, Mundo pequenito!


2011/08/17

Najpiekniejsze przypadki swiata.

Zimny, pazdziernikowy dzien. Do mojego pol pokoju w Poznaniu przyjezdza na dwa dni gosc - przemeczona autostopowiczka w mokrej drodze przez Polske. Nie znamy sie, nie poznamy sie - ale wszystko jest w porzadku, ona ma gdzie odpoczac, umyc sie i napic grogu, ja swoja uczelniania robote. Polrozmowki znad wlasnych zadan i nie potrzeba wiecej.

Widzimy sie kilka dni pozniej we Wroclawiu, bo przypadkowo jestesmy tam obie. Poszukiwanie pewnego specjalnego krasnala, krotki spacer - tyle.

Ale przeciez po drodze jeszcze sie okaze, ze zadna z nas nie byla w Moldawii. Wiec jedziemy. Jedziemy i nagle - jest przepieknie, jest wlasnie tak, jak nigdy nie bylo, jest wszystko to, czego zawsze brakowalo - dlaczego zazwyczaj jezdzi sie samemu. I dokladnie wszystko jest naturalne: to, ze widzimy sie po ponad pol roku nagle w goracym parku w Bukareszcie, ze prze trzy tygodnie zywimy sie z drzew, smietnikow i monastyrow, razem chorujemy, pijemy i kapiemy sie pod wodospadami czy w swietych zrodelkach, a ktoregos ranka kazda znow jedzie zwyczajnie w swoja strone.

I ze przez rok wlasciwie nie mamy kontaktu, a potem wystarczy powiedziec Czesc, bede w okolicy, moze spotkamy sie w Salonikach? i chwile pozniej odbieram Sofie ze statku, placzac ze szczescia. Nie ma pomyslu na zwiedzanie miasta? Tym lepiej, pojedzmy do Macedonii! Wiec jedziemy. Jedziemy i znow - jest dokladnie tak, jak byc powinno, ze wszystkimi glodowkami, burzami w gorach i polsennym pozegnaniem w przygranicznej komunie. Do zobaczenia, tyle wiemy - bedzie dobrze znow, kiedys, gdzies, bez wlazenia sobie w zycia w miedzyczasie.


Do Poznania wprowadzka na szybko, do pierwszego mieszkania, w ktorym jeszcze jest dla mnie miejsce. W pokoju juz mieszka Aga - Aga ma Artura, i tak powoli zaczynamy sie dzielic: pokojem, czasem, czlowiekiem. Kiedy znika mieszkanie i wspollokatorka, nie znika wszystko; nagle przez przypadek zagniezdza sie czlowiek w zyciu nowy; ciezki i inny - i ja jestem beznadziejna; i nie widzimy sie czesto, poza krotkim czasem, kiedy dzielimy dom albo krotka droge; ale tyle mozemy sobie wzajemnie uswiadomic, pomoc i napsuc przez przypadek, ze tylko czasem dociera, jak bardzo cholernie to jest przepiekne.


Ljubljana wczesna wiosna, noc zaraz po koncercie. Janez nie ma fajek, nie ma trawy, nie ma juz dla mnie cierpliwosci - wiec hej, moze poznamy te dziewczyny z butelka wina? I ta butelka przechodzi w jedna z piekniejszych nocy (z rodziny tych pieknych godzin, kiedy trzeba sie troche postarac, zdziebko tylko wychylic poza sztuczne ograniczenia, a swiat sie juz dalej dzieje niewyobrazalnie dobrze). No i tyle, wiemy, jak sie znalezc, ale tez wiemy, ze nie ma specjalnie do tego powodow, bo po co narazac dobre wspomnienie, konfrontowac z codziennoscia; kazdy jedzie do siebie, znow, dobrze jest.

Ale w lipcu przecinam Chorwacje, nie mam gdzie spac - dziewczyny akurat odwiedzaja swoje rodziny. Wiec dobra, czemu nie, moge wpasc na dzien czy dwa.
I te dwa dni nie krzywdza pamieci, bynajmniej. Bez specjalnych staran jest znow zwyczajnie dobrze. Wiec moze sie do nich wprowadze?

No to sie wprowadzilam. Miesiac jeszcze potem w trasie - i nagle Malaga, zamiast spiworu w krzakach - wlasny pokoj w centrum centrum, zamiast smiania sie do wlasnych mysli przy drodze - podtopienie ze smiechu w czasie wspolnej proby doplyniecia do statku.
Najzwyczajniejsze, najlepiej dzielone zycie - i najtrudniejsza, najwazniejsza sprawa: wpasc nawet nie na siebie samego, ale na ludzi, z ktorymi dzielic sie soba mozna wzajemnie i dobrze dla wszystkich.