Etiquetas

Mostrando entradas con la etiqueta Kosovo. Mostrar todas las entradas
Mostrando entradas con la etiqueta Kosovo. Mostrar todas las entradas

2011/09/04

Dlaczego musisz spać w tym worku na śmieci?

Sabit powiedział, że nie możemy już u niego mieszkać. Że bardzo mu przykro, naprawdę, ale mama się wstydzi nagle, że nie mają bieżącej wody. A on nie chce, żeby się wstydziła, chociaż przecież nie ma czego.

Nie ma sprawy; wieczorem wracamy do Rahoveci, zbieramy swoje graty - nie spieszcie się, znam monastyr niedaleko, w którym możecie się zatrzymać. Każdy może, za darmo, i jakoś was podrzucę. Spokojnie.
Więc spokojnie, jak mówisz. Nawet Saszka nie marudzi - dotrzymuje obietnicy: zero marudzenia, dopóki ja zatrzymuję samochód w przeciągu pierwszej minuty. Jeśli będziemy czekać dłużej - mów, co chcesz (odezwał się dwa razy).

Wszystko na plecach, więc chodźmy. Już późno, ciemno. Ale ty nie masz samochodu, prawda? Nie mam, ale jakiś znajdziemy. Poczekajcie.

Pośrodku gruzowiska, które kiedyś było przykościelnym placem, spotykamy znajomych z dzielnicy Sabita, grupę serbskich Cyganów. Tutaj wszyscy ich lubią, ale poza Rahoveci lepiej się nie ruszać - więc tak siedzą, głównie na tej ławce, czasem schodzą do miasta. Czym się właściwie zajmujecie? Tym i tamtym, rozumiesz. Możemy wam wszystko załatwić. Ale samochodu nie, raczej nie. Nie ma kompletu: są jakieś dokumenty, są kluczyki do innego, ale w tym nie ma benzyny. Chyba, że macie dwa euro - możemy trochę znaleźć.

Znaleźliśmy - baniak w czyimś domu. To lecimy: ściskamy się w samochodzie w szóstkę, bo każdy chciał się z nami zabrać. Saszka wykrzywia się na kolejne, kolejne wypalane fajki, ale nic nie mówi - pierwszy raz w życiu rozmawia z Cyganami, co dopiero mówić o nocnej jeździe; widziałem, że ty się nie boisz, ale wiesz sama, że nie jesteś normalna, nie do końca ci ufam. Nie wiem, czy powinni obrazić się oni, czy ja.

Pod monastyrem lądujemy już naprawdę późno. Wojsko legitymuje, jak zawsze parokrotnie sprawdzając paszport Saszki - po co jedziesz tutaj aż z Kazachstanu? I jak to - mieszkasz w Rosji? Więc kim jesteś? Czego szukasz? Ostatecznie w porządku, wchodźcie - Sabit i znajomi znają serbski, więc pewnie nie jesteśmy niebezpieczni. Po prostu dziwni.

Na początku przyczepia się pies. Potem jedyny znaleziony mnich nie chce z nami rozmawiać. Dopiero po chwili wychodzi na to, że szkopuł tkwi we mnie - to, że wpadamy tu grupą w środku nocy, to nie jest problem - ale to jest męski monastyr. Nie wiedzieliśmy. Więc on niech zostanie, rano znajdzie się może jakieś śniadanie, ale pani podziękujemy, nie możemy pomóc, przykro nam.

Pomoze bog, kurna. Dzięki śliczne.

S. i koledzy przepraszają całkiem zmieszani, jakby to była ich wina. Nic się nie stało, stary, przecież nie ma kłopotu, to jest tylko nocleg. Poradzimy sobie. Odjeżdżają trochę smutni, trochę dumni, że jednak się starali - i to w dodatku po angielsku! Bardzo przepięknie. Kochane chłopaki.

Dogaduję się ze strażnikiem - ok, mogę rozbić namiot przed wejściem. Saszka nie chce mnie zostawić, więc pytamy też o drugi namiot - ach, ty też chcesz tu spać? Jasne, może być, ale w takim razie rozbijcie się w świetle reflektoru, będziemy was widzieć, jeśli coś złego będzie się działo - z waszej czy z innej strony.

Rozkładamy... Tj. Saszka rozkłada, a ja wyję ze śmiechu - bez wbicia śledzi mój namiot nie ma szansy stać, a ziemia jest tak twarda, że mogę w ich miejsce najwyżej położyć jakieś kamienie. "Stoi" to jest mocno przesadzone określenie - ale przynajmniej w miejscu na głowę tropik unosi się troszkę nade mną, czyli nie jest źle. Da się żyć. Gorzej ze spaniem, bo przez pół nocy kręcę się na boki śmiejąc z tego czarnego worka, w którym uparłam się zostać. Piękna noc.

Rano mnich przegania mnie z podwórka, kiedy próbuję zakraść się po wodę. Dajemy strażnikowi śliwki i on częstuje nas chlebem. Dalej, dalej. Odwiozę marudę do Prisztiny, stamtąd pojedzie spowrotem w swoją stronę autobusami, ja posiedzę parę dni zanim zacznę łapać dalej na południe.

I ciągle nie zobaczymy nic tak samo: trzy dni spędzone non stop razem, odwiedzone dokładnie te same miejsca, a całkiem różne rzeczy przechodziły nam przez oczy. I ja: kraj-cud! Tyle jedzenia na drzewach, i ci ludzie!, i on: Cholerne wojsko, ale - jaki świetny kebab!

2011/08/05

Skopje. Jedzenie.

Odpycham malych Romow pchajacych rece do moich kieszeni i przyspieszam kroku. Hej maly, w tej chwili jestem tak biedna, jak ty!

Gdyby kierowca (tirowiec, ktory zgarnal mnie z Prisztiny) nie zafundowal mi obiadu, nie bylabym w stanie sie ruszyc. Pieniedzy nie ma, chleb wieziony jeszcze z Bosni w koncu sie skonczyl, po smietnikach nie ma tu co grzebac - nawet, gdyby ktos wyrzucilby cos dobrego, nie ma szans, zeby przetrwalo w tych temperaturach. Ale jest dobrze - piate przez dziesiate mozemy dogadac sie w mieszance slowianskich jezykow, wiec po chwili zostaje okrzyknieta czlowiekiem-tranzytem - a tranzytowych ludzi sie karmi. Zatrzymujemy sie w restauracji niedaleko kosowsko-macedonskiej granicy, wszyscy goscie i kelnerzy musza uslyszec moja historie. Po chwili przede mna laduje podwojna porcja cudnej salatki (bede ja dojadac jeszcze do konca dnia) na koszt firmy - co z tego, ze kierowca chcial placic, restauracja tez postanowila mnie ugoscic.

Pozniej - troche latwiej, upaly sa takie, ze woda moze spokojnie zastapic jedzenie. Przez jakis czas. Drugiego dnia jednak padam - to nie jest nawet glodowka, ale ciezko wytrzymac. Z upalu i glodu peka leb, zoladek podchodzi do gardla; i teraz juz zadne tabletki nie pomoga - jak boli, to boli. Mozna to przespac, ale kiedy zamykam oczy, robi sie gorzej. Mozna to zajesc, ale juz chyba po czasie.

Wiec czekam, az wszyscy wyjda z domu - klade sie w korytarzu i jecze w glos. Troche lepiej. Przenosze sie na inny kawalek podlogi i jecze dalej - i tak w kolko, w przeroznych miejscach w domu. Technika dziwna, a skuteczna - na pozar w glowie fizyczny i psychiczny, zawsze sie sprawdza.

Wieczorem dom powoli sie zapelnia - mieszkancami, nie- i przypadkowymi goscmi. Mozna cos ugotowac, bo kazdy cos ma - i wreszcie oplaca sie szykowac pelne jedzenie. Hej, znowu sie udalo, przez chwile nie trzeba przetrzepywac kieszeni - jutro znow postaram sie kupic chleb, zebrac owoce; nie myslac o zoladku spokojnie mozna isc dalej.

2011/07/31

Jak nie planować podróży:

Chyba nie powinno się odwiedzać chwilowo Kosowa.

To na poczatek. I jeszcze: spotkani ludzie, ktorzy niezaleznie od siebie opowiadaja o tym, jaki ten kraj brzydki, pusty i niebezpieczny; ze Kosowarzy sa agresywni i pyszni, ze wszystko jest brudne i smutne, ze w ogole nie ma mowy.

Wiec oczywiscie - jade, bo tak nie mozna, bo trzeba sprobowac samemu.


Wystarczylo przekroczyc granice. Kilka metrow od Albanii - i juz inny swiat, blisko, a przeciez calkowicie inaczej. Sredni czas oczekiwania na samochod: 30 sekund. Z kierowcami - i ze spotkanymi przypadkowo na ulicach, w kawiarniach ludzmi tez - bez problemu mozna dogadac sie po angielsku, niemiecku, hiszpansku... i dalej ja sie gubie, bo oni znaja wiecej jezykow. Cala otwartosc, przyjaznosc, ciekawosc i cieplo, jakie mozna  sobie wyobrazic, czy nawet - jakich nie mozna bylo wyobrazic sobie wczesniej.

Czolgow nie ma, nie. Ograniczenia predkosci dla czolgow sa. Jezeli na konkretnym przejsciu granicznym sa problemy, to wiadomo, ze najzwyczajniej w swiecie nie ma po co sie tam pchac. Patrole wojskowe przy zabytkach - sa, oczywiscie, ale czy to jest cos strasznego? Saszka musial zostawiac swoj paszport (Kazachstan) na czas wizyty, ja moglam po prostu pokazac polski dowod. Policji duzo i wszedzie, ale glownie w roli ograniczenia predkosci: jest lato, wiec tlumy Kosowarow wracaja na wakacje czy sluby, korki sa absolutnie wszedzie, ruch ogromny, a ludzie jezdza jak wariaci. Bez zbyt wielu wypadkow, mimo wszystko - jak zawsze w miejscach, gdzie nieprzestrzeganie zasad jest tak oczywiste, ze trzeba po prostu duzo bardziej uwazac. Jak z minami - nie wiem, ale tablic ostrzegawczych nie widzialam.

Jesli potrzeba natury: prosze bardzo, nie ma morza, jezior, ani rzeki w calosci, ale gory sa piekne, Kanion Rugovy przy granicy z Czarnogora i monastyry, patriarchat w jego okolicy. Mniejsze miasta - mocno tureckie jak Gjakove, serbsko-cyganskie Rahoveci, przepiekne Prizren z jego festiwalami, kawiarenkami i shisha-barami. Jesli potrzeba czegos bardziej zachodniego - szara, ale przyjazna Pristina jest pelna obcokrajowcow (wolontariusze, ONG, ...), mozliwosci i zapewnia chyba wszystko to, co wieksze zachodnie miasta - ale w wersji latwiejszej, mniej tlocznej, gdzie bardzo latwo byc czescia czegos wartosciowego i poznac kazdego zwiazanego z danym tematem.

Nie wiem, nie mam pojecia, jakie Kosowo odwiedzili ci spotkani po drodze - ja bylam w calkiem innym kraju. Pieknym, pachnacym, serdecznym - fakt, ze zasmieconym i w calkowitym balaganie, ale hej - czego wlasciwie szukalam?