Etiquetas

2012/12/06

Andyjskie saksofony i półmartwe psy - witaj w Boliwii!

Do granicy od nadranka jedziemy sprawnie i szybko. Zdążymy na pociąg. Tylko podbić pieczątkę i do przodu!

Ale przecież podbicie pieczątki nie jest takie łatwe. Bez specjalnego powodu granica się zamyka, kolejka rośnie, czekamy. Trzy godziny, bo obowiązująca strefa czasowa zmienia się według wygody urzędników. Wreszcie, okienko. Polonia?... Polska należy do Stanów, prawda? Nie, Polonia to Polonia. Ale jak - że oddzielny kraj??

Dalej jeszcze szereg pytań od każdego, wiadomo. Polka, ach, tak. To znaczy - skąd? Z Chile?

Słońce, takie słońce, że by cię z chęcią zamordowało - próbuje, próbuje, ale mam kilka kilo wody, łamię sobie kręgosłup pod tą wodą, ale nie dam się upałowi. Tak sobie mówię. Woda paruje ze skóry, wyglądamy wszyscy jak liście o wschodzie słońca.

Pociąg oczywiście odjechał. Może lepiej. 564km, 9h busem, cena ta sama, czyli nieduża, czas dwa razy krótszy. Dzieciaki (liczba mnoga) z siedzenia obok wspinają się na mnie w nocy. Marudzą, że mało miejsca. Potem już nie marudzą i po prostu kładą się w poprzek mnie. Siódemka tam nas jedzie na pięciu tylnych siedzeniach. W środku nocy do busa wsiadają mundury, świecą latarkami po oczach, każą wyciągać dokumenty i pozwolenia. Polonia... To pod Argentyną?

4.30 wysiadamy w Santa Cruz. Tłok, hałas, dzień dobry! Andyjskie saksofony. Kup saksofon! Soki, herbaty, empanady, bananowe ciasta, ręczne robótki, kup! Dużo taksówek - dużo, duuużo taksówek. Szalony ruch. Piękny, kochany hiszpański. Piękne, srogookie Indianki i ich piękne, zdobione warkocze.

Zgarnia nas R., śmierdzimy i zasypiamy, żebra i lędźwie błagają o śmierć. Mikro-szczeniak, dom pełen ludzi, ktoś podtyka ci kawę pod nos, ktoś przysypia na cztery godziny, ktoś płacze wyciągając ręce do cyca.

Hola, Bolivia, mi choque cultural queridisimo! Jedno pewne - już mi się nie pomylą kontynenty.

No hay comentarios:

Publicar un comentario