Etiquetas

2014/01/06

na wszelki wypadek załóżmy, że rzeczywistość jest

Nie mogę się zebrać. Jestem w drodze - nie ma internetów. Są internety - wszystko jest już przeterminowane. O przedawnionych chilijskich wikuniach i kuniach mam bazgrać? Aktualne i z siecią to tylko opowieści o kotach wylegujących się na wszystkich grzejnikach domu, ale kogo to poza mną i kotami interesuje?

W każdym razie. Piszczę w kierunku wschodnim. Bardzo. Niecierpliwie kręcę kciukiem i czekając na bardziej namiotową pogodę się kręcę po kraju. Jeszcze dziewięć dni i znów - wreszcie! - nie będę miała żadnego adresu.

I wtedy już tylko nieźdzwiedzie tropy, coraz cieplejsze przydroża, jakieś bagna, jakieś połoniny, jakieś włoskie miasteczka i chorwacka śliwowica. Jeszcze dziewięć dni.

Tymczasem ostatnie nastawianie nalewek, szybkie kończenie rozpoczętych książek, nieudolne próby uporządkowania papierów. A w tym papierach tak - nie wiem skąd to wzięłam, ale drżącą, pośpieszną ręką przepięknie nabazgrana właśnie taka dziewięciodniowość:


x gdzie w takim razie należałoby szukać rzeczywistości?

x na wszelki wypadek załóżmy, że rzeczywistość jest

x teraz jesteśmy, nawet możemy siebie dotknąć, nie tylko intelektualnie, ale też czasem fizycznie

x rzeczywistość jest zamachem na wolność

x mówi pan o nas? no o nas. ale - o nas - nas? no o nas - ludziach.

2013/11/19

Ćwir, ćwir.

(to jest wpis ze ścieżką dźwiękową. dźwięczna wdzięczna ścieżka tutaj)

Pierniczki zaczynają się piec, paragwajski hamak zaczyna pakować się do plecaka, głóg i jarzębina z coraz większym zacięciem zagryzają się na nalewkę. W kalendarzu zakreślam za bardzo odległą datę ich wywozu w las (tyle czasu do grudnia!), odliczam kolejne lekcje (ile jeszcze zdążę na wyjazd zarobić?), po raz kolejny maluję na datach kolorowe kółka (jakby istniała w ogóle szansa, że się zagapię i tę właśnie datę przegapię).

Mam w zeszycie wiele wyjazdowych notatek, po cztery dni w większości tygodni, czasem dłużej. Poznań, Londyn, Białowieża. Sadzenie drzewek na zachodzie, góry tuż po świętach, gotowanie obiadu przepracowanej Gośce gdzieś w centrum kraju - wszystko pięknie zaplanowane czy wykonane. Ale żadna data, żadna, nie jest tak cudownie i histerycznie pomazana, pokreślona, przy żadnej wielkie znaki zapytania nie są tak kolorowo zagryzdane ogromnymi wykrzyknikami, jak dwa dni w autobusach, trzy dni dźwigania pod zaśnieżoną górkę wody ze studni, cztery noce leżenia w zimnej chacie przy gorącym kominku.

Trzeba przyznać, że nic nie wychodzi mi tak chujowo jak niezakochiwanie się.
No, trudno.

Ściskam w mojej nadmorskiej łapie powrotny bilet w bieszczadzkie leśne łapy. Jest rozmemłanie, jest wesoło, jest tragicznie i jeszcze bezczelnie i ślepo próbuję sobie wmawiać, że zachowuję się racjonalnie.

I tak sobie myślę, że z jakiegokolwiek powodu pęka serce - to dobrze, bo przecież to tylko znaczy, że to serce jeszcze jest.

Ćwir, ćwir, ćwir.

2013/09/20

Papierki.

Wytrzepując z plecaka resztki kamyków, muszelek i im podobnych, potrącam jakiś karton. Podłogę zasypują pocztówki, zdjęcia, notatki, bilety, ... Co tylko chcesz.

Mogłabym przysiąc, że już z pięć kartonów pełnych takich skarbów wyrzuciłam.
Ale przecież wiem, że tego jest... trochę. Że bez pomocy pożaru nie pozbędę się tego wszystkiego (a pewnie nawet i z pożaru wybiegłabym obładowana kartonami wierszy, listków i szkiców na paragonach).

Z bardzo mądrą miną tłumaczę sama sobie, że nie można tak chomikować - ale, cholera jasna, przecież one są ważne. Naprawdę.

A pomiędzy tymi ważnymi/dobrymi/ładnymi/w inny sposób istotnymi tekstami i bibelotkami czasem śpi sobie jakaś na wyrwanej kartce licealna notatka z polskiego. O, proszę, jaka wspaniała ilustracja całego mojego zainteresowania szkolnictwem:

1823 - "Dziady" wileńsko-kowieńskie
1832 - "Dziady" cz. III, Drezno... Mordor. Ratunku.
klęgor
gmach
rozczulenie
przytulenie
gryka
rozkosz
panierka
Piotr
majestat
 A.O. GO HOME!



Taki kawał historii. Przecież.

I żeby nie było - zamykając oczy i zaciskając zęby - pozbyłam się ponad dziesięcioletniej kolekcji biletów. Recycle In Peace. Można bić brawa.*





*Oczywiście istnieje jeszcze szansa, że zapłakana pojadę na wysypisko, wygrzebię te papiery i przepraszając je zawiozę je znów do domu, wepchnę do równie potrzebnych zużytych kopert i położę to wszystko gdzieś na środku podłogi, bo przecież gdzie mogą leżeć istotne papiery w domu, który nawet nie jest mój.

2013/08/04

Pocztowka ze srodka.

Noc, autostrada na wjezdzie do Rosario. Zegnam sie z kierowca, zeskakuje z tira, zbiegam po nasypie na stacje benzynowa. Jest ponoc niebezpiecznie, wiec kolo stacji mam czekac na M., ktorego poznalam jakies pol roku temu i calkiem przez przypadek gdzies w centrum Boliwii. 

No to czekam. W miedzyczasie: jablko w karmelu od wagabundy myjacego szyby na swiatlach, cztery zaproszenia na piwo i jedna propozycja pracy, po ktorej nastepuje ciag polsko-hiszpanskich bluzgow, ja groznie (tak sobie mowie) wymachuje w powietrzu karmelizowanym jablkiem, kretyn odjezdza krzyczac jeszcze przez okno, glupia dziwka!, ja gratuluje sobie rozwoju slownictwa i tylko ten polski nie wiadomo skad, tyle czasu nie klnelam na glos po polsku. Hm.

W domu koty bardziej podobne do malowanych pum, matka M. wygladajaca mlodziej niz ja (kiedy on uczy sie farmakologii, ona polszeptem opowiada mi seks-historie z podrozy do Rzymu, polszeptem bo przeciez to syn jej ta podroz zorganizowal; no i - myslisz, ze Wlosi sa upierdliwi? Opowiedziec ci cos o Argentynie?), piekne krzaki konopii gdziekolwiek nie wejdziesz, w nocy koszmary, nagle budze sie w Europie, krzycze, probuje wracac, ale zamknieto Atlantyk, nie mozna przedostac sie na druga strone; bardzo dlugi poranek nad yerba, jeden z tych porankow, kiedy jestem prawie pewna, ze bycie glodnym brudem jest piekne, ale moze piekniejsze byloby bycie czystym dzialkowcem.

Moze. A moze (i to, wydaje mi sie, jest wlasnie prawda) jedno i drugie i wszystkie inne trzecie i kolejne - jest absolutnie tak samo wspaniale. 
W kazdym razie - uwielbiam taplac sie w mozliwosciach.

2013/07/31

Co sie z toba dzieje?

Czerwone bloto warstwami przyczepia sie do porozrywanych, przeciekajacych butow, tropikalna ulewa, dwa stopnie (tak, zima, dwa stopnie) i wiatr i trzesiesz sie brnac w strone (masz nadzieje) jakiejs stacji benzynowej. Zalosna kupka przemoczonych szmat i watlych miesni, ktora wreszcie ktos zgarnia na przyczepe, ktora potem pol-noca lezie przez las, przez nic, w srodku niczego podbiega do jakiegos zaparkowanego auta, hej, wiem, ze jestes pijany i zatrzymales sie tylko odlac, ale tak z 20km moze moglbys mi pomoc, tuku-tuku, 20km dalej jest dom kogos, kto ma kominek i psy i wino; mokre szmaty sie susza, wino sie grzeje, ty sie suszysz i grzejesz i w ogole, wreszcie, nawet bloto mozna zdrapac z butow, nawet w jakies smiesznie male, suche latynoskie butki mozna pol stopy wcisnac.

Sa dni, kiedy nie ma nic lepszego, niz jakies gorace warzywo i swiety spokoj pod dachem.

Dawca dachu rozumie doskonale; w Cuzco probowal opchnac ci jakas niepotrzebna wycieczke na Machu Picchu, w Sucre probowalas mu opchnac jakas niepotrzebna bransoletke, w Uyuni tanczyliscie na zalanym solnisku, zawsze na skraju glodu i biedy. Na skraju, czyli szalenie bogaci, bo jakies soles, jakies brzeczace bolivianos z tych wlasnie bransoletek, wycieczek, kanapek, kelnerzen, sprzatan, w czym sie tam nie pracowalo, zawsze te grosze oplacaly talerz ryzu czy juki czy kilo przejrzalych bananow. Rozumie doskonale, bo przy takim bogactwie i takiej ulewie pierwsze, co robisz, to przylepiasz sie do jakiejs opuszczonej przez dzieciaki mamy = cieplego zarcia i darmowego domu bez presji na bycie super viajero. A skoro ta opuszczona mama jest stara hipiska, przyklejasz sie na jakis czas.

Przyczepiasz sie do niej, przytulasz sie do niej, przysluchujesz sie jej i kiedy tylko wraca slonce, cieplo, bloto zaczyna schnac, leziesz dalej. Zepsutym butem, ciezarowka trzciny cukrowej, pelnym dymu domem na kolkach, gdzie na wejsciu wreczaja ci psa, piwo, salatke owocowa i zaproszenie do Buenos Aires. Na pare dni wracasz do Paragwaju, bo jak nie wiadomo dokad, to najlepiej nad Parane; troche darowanych resztek z restauracji, troche zumby w butach trekingowych, troche krzywego polskiego w rozmowach z jedna szalona o najpiekniejszych lokach swiata, za ktorej posrednictwem rzad USA wrecza ci trzy paczki kondomow o smaku czekolady i myslisz, borze zielony, Gringolandia naprawde rowna sie konsumpcji.

Twoj tirowiec zasypia po drodze, wiec wlasnymi nogami, innymi kolami, wszystkimi silami itd. w dol rzeki, wracajac do troche znanych miejsc, siorbac mate i pisac bajki.
Ktos wyciaga gitare, ktos wyciaga z ubran nitki, ktos wyciaga z kitki witki, z jezyka piosenki, z miodu pszczele nozki, woda jest zimna, ale wlazisz do rzeki, ratownik gwizdze, nie-nie, dalej leziesz w rzeke, ratownik marudzi i krzyczy, ty marudzisz i wracasz na brzeg i dalej juz nieufnie zerkacie w swoje dwie niezgodne strony. Nacpana adwokat krzyczy, ze weganizm nie ma przyszlosci, ze Argentyna uber alles i ze takie przeceny na buty, ty podciagasz kolana pod brode i rety, jak dobrze byc toba, z twoim slodkim jablkiem w twoich cichych ustach i z twoja stopa lewa i prawa bezczelnie bosa.

Piekni ludzie pieknie wracaja na twoja piekna droge. Kot spi na sloncu, spiewa maszyna do szycia, na cieplym piasku nogi wyciagasz niesmiertelnie.



2013/06/24

Polska z daleka, albo kurwamac.

Wroc, bo ile mozna jezdzic. Do domu wroc. Wroc, bo podroz ci przeciez nie ucieknie. Wroc.
Co to niby znaczy, to wroc. Dokad? Skad? Dom co w tym przypadku znaczy? I co rozumieja przez podroz? I jak sobie wyobrazaja moje zycie?

Kupuja mi bilet nawet. Kupuja bilet i przestaja sie odzywac. Juz, pozamiatane, wraca, wiec jest ok.

I niewazne, ze sie rozpieprza wszystko. Nieistotne. Bo co to niby znaczy. Bo przeciez zawsze mozesz sobie pojezdzic jeszcze.

Sie smieja jak mowie, ze czytam wiadomosci "z kraju" i wyje z rozpaczy.
Ja, tam. Moj borze zielony. Ja, z nimi.
Jakby w miedzyczasie wszystko sie miedzy nami naprawilo. Nagle bedziemy w sobie do szalenstwa zakochani, nagle nie bedziemy sobie na odciski wlazic: kraj i ja.

Kraj, ktory jest krajem jak kazdy inny. I calkiem innym. Ktoremu nic bardzo strasznego nie dolega. Nawet calkiem w porzadku jest. Nawet calkiem wspanialy potrafi byc.
Ale to przeciez nie jest moj kraj. Nigdy nie byl. Nie przymierza sie do bycia i zadne z nas sie nie przejmuje, bo absolutnie nic strasznego w tym nie ma. Po przyjacielsku sie ignorujemy i jest ok.

I tylko czasem wylaza z niego jakies wiadomosci. Jakies wiadomosci do mnie. Jakies pretensje nie wiadomo skad.
Ze jak tak mozna wyjechac i zostawic. Ze co ja sobie mysle. Co ja sobie wyobrazam. Ze to takie latwe to zycie niby. I co ja w ogole robie. Dlaczego. I za co. I tak dalej.

Gdybym lezala krzyzem w brudnej poscieli, pomiedzy depresja a sesja, depresja a praca albo depresja a depresja, nikt by sie nie pytal. Wszystko byloby w porzadku i calkowicie bezpiecznie. BO PRZECIEZ BYLABYM W KRAJU.

Ale nie leze i sie pytaja i kurwa dosc juz. Serio.

Kochani Bardzo Przejmujacy Sie Moim Losem Ktorzy Piszecie Do Mnie Z Tysiacem Pytan I Wyrzutow Chuj Wie O Co I Ktorzy Tak Kochacie Czasownik Wracac,
nie robcie tego, bardzo prosze. Bo jak widac ciagle sie niepotrzebnie frustruje. Nawet na odleglosc.

A ja wracam. Wracam do moich palemek, smietnikow i kaluz pelnych denge, sciskam serdecznie i mam nadzieje nie wracac do tematu nunca+.

2013/06/01

Psy.

Budze sie nad ranem na plazy, wyczolguje z oszronionego namiotu, zwijam graty, zeby zaczac droge jak najszybciej. Cisza, piekna cisza, cala wioska spi. Cala wioska - poza psami.

Na poczatku przybiegaja dwa. Trzy, cztery, rzucam jakis patyk (okropnie rzucam, strasznie blisko), piec, drapie wszystkich za uszami, szesc, siedem, podnosze plecak i zaczynamy isc w strone wyjscia. Przez kladki (Caleta Tortel, nie ma tutaj ulic, drog, sa tylko drewniane pomosty), przez mola idziemy do wyjscia. Osiem, dziewiec, dziesiec. Zanim zgarnia mnie pierwszy samochod, czeka juz ze mna dwadziescia jeden psow. One jada z toba? Jednego psa mozemy zabrac, ale to... wszystkie sa twoje? 

Zaden nie jest moj. Co to zreszta znaczy, moj pies. Swoje sa. Albo: tak moje jak i ja ich, na chwile, na spacer, na dzielony chleb czy ciastka. I zawsze jest tak samo: gdzies kolo swoich krokow nagle slysze psi tupot, gdzies mokry nos wciska mi sie w plecak w poszukiwaniu jedzenia, gdzies ciezka lapa szturcha moj namiot, moj grzbiet zwiniety na lawce w parku. I zawsze jest dobrze, bo oboje potrzebujemy towarzystwa.

Dochodzi druga, pusta ulica wracam z poznej kolacji. Doczepia sie jakis chudzielec, mam akurat ciastka w plecaku, mam akurat reke do drapania po glowie, wiec juz dalej idziemy razem: on pare metrow za mna, czasem dobiegajac po nowa porcje zarcia albo pieszczot. Pol godziny pozniej ktos zaczepia mnie na ulicy, ha, wiec jednak La Rioja to jest zona roja. Taka piekna i sama chodzi po nocy, nonono, ej kurwo, kim myslisz ze jestes, ze nie odpowiadasz, wracaj tutaj. Dwojka ich jest i nie bardzo dokad i jak uciekac. Wolam chudzielca. Pies u boku, wiec idioci traca nagle cala odwage, spokojnie idziemy dalej. Odprowadza mnie do drzwi, zjada ostatnie ciastka i idzie dalej w swoja strone.

Przed wschodem slonca wylaze z domu, chce zobaczyc, jak ta kulka ciepla przebija sie przez mgly. Moje kroki budza bodaj najpiekniejszego psa w Hornopiren, cos tam do mnie szczeka i juz dalej idziemy razem. On kradnie malze ludziom zbierajacym je po przyplywie, ja wspinam sie na jakies drzewo (wspinam sie nisko, ale gratuluje sobie wysoko), siadamy razem na jakims slonecznym glazie i witamy dzien bardzo dobry.

Nie wiem skad, czemu nagle dogadujemy sie tak dobrze po latach wzajemnego na siebie warczenia. Moze dzielona bezdomnosc, glod dzielony i samotnosc robia swoje. Na trawnikach i plazach wtulamy sie w swoje futra. Nie wiem czemu, ale dziala. I przepieknie jest, w szesc albo wiecej lap, chociaz troche razem.

2013/05/01

Mgla, albo funky w pizamie.

Wraca do domu i pyta, czy pisalam. Mhm. Cos tam pisalam. To ile napisalas? Cos skonczonego? Mm, wlasciwie to maile glownie. I referencje couchsurfingowe. To sie nie liczy jako pisanie? Ach. To nie, to w takim razie nie pisalam. Pol strony jakies moze.

Wiec co robilas? Pieklas. Caly dzien? To ile tych ciast? Jedno? Jakies duze w takim razie? Po dwa kawalki dla kazdego, mhm. A obiad? Obiadu nie ma, ale sa dwa litry ajerkoniaku. Nie taki mocny ten ajerkoniak jak mowilas, jesli sie tym upijasz to rzeczywiscie powinnas trzymac sie z daleka od alkoholu.

I w centrum nie bylas, prawda? I krwi tez nie zbadalas? Probowalas, ale skonczylas w jakichs slumsach, no tak. Wiec wrocilas i co? Siedzialas z kotem. Ale masz zamiar cos zrobic? Ach, w piatek wychodzisz. No tak, do piatku masz jeszcze caly tydzien, zeby to dobrze zaplanowac. Ale wychodzisz tylko na obiad i nie ma czego planowac?...



Tak sie czepia, borze zielony!... A przeciez cos tam robie. Z kotem rozmawiam, jem jablka, patrze, jakby sie tutaj przedostac na Wyspe Wielkanocna, patrzac sie w kubek tesknie za Sikora*. Cos to jest, nie da sie ukryc. I nawet siostre tymczasowa ucze bransoletki plesc, tyle pracy, tyle pracy.

Ale on wraca do domu i ciagle cos tam na ten uniwerek dlubie, juz moglby skonczyc, ale przeciez zawsze znajdzie sie jakis szczegol, ktory moznaby bylo poprawic, wiec siedzi i poprawia. Przy stole to ojciec, siostra, ja jestesmy dzieciakami. Pstryczek w nos, gadki o tym zespole, ktory ona tak kocha, o ciezarowkach, o tym, ze krawaty sa glupie. On wzdycha i zaczyna wspomnienia. I ze czasem to dobrze pojezdzic, ale przeciez zawsze trzeba wrocic do obowiazkow i obowiazki to sa calkiem w zyciu obowiazkowe.

Moze i ja jestem zbyt niezorganizowana, ponoc jestem calkiem niepowaznie leniwa. Ale bardzo mi z tym dobrze. Serio. I az glupio mi zaczynac, ze ostatecznie to on chodzi zestresowany i zadluzony, a ja wcale z glodu nie umieram i zle to mi w zyciu nie jest. Wiec moze jednak sie sprawdza taka taktyka.

To i nie zaczynam. Bo przeciez po prostu bedac ludzmi jestesmy sila rzeczy rozni, ah? I doskonale. Ale pracoholicy i tak beda zawsze na nas marudzic. Co nam innego zostaje: na zdrowie! wszystkim rysownikom, poetom, kotom i innym bezdomnym klaunom. Salud, jestesmy super, a kto chce niech sie zapracowuje na smierc!



*Sikore mozna podgladac jak na obrazku wyzej, i ja takie podgladanie bardzo, ale to bardzo polecam:  http://prosze.tumblr.com/