Etiquetas

2011/11/04

Spierdalaj!

Nie pamiętam, co mnie obudziło: samochód, jego kroki, czy dopiero szarpanie tropiku. Pamiętam tyle: z całej siły trzymam od środka zamek namiotu - jeśli nawet uda mi się wyciągnąć nóż z plecaka, czy będę w stanie go użyć?

Zaczęło się od rogalików z różą. Nie mogłyśmy ruszyć się od któregoś z darmowych stołów - od najwyszukańszego z darmowych stołów - tak długo, aż nie było już sensu spieszyć się na południe kraju. Leniwie jechałyśmy w dół kraju, podsypiając przy drodze, szukając spokojnego miejsca na długą noc.

Zapytałam któregoś z kierowców, czy nie zna dobrego miejsca na rozbicie namiotów. Wszędzie pola słoneczników. Szukamy wolnego kawałka ziemi, kawałka ziemi, na którym nie zetnie nas z rana kombajn. Dobrze się składa - jego przyjaciel gdzieś między tymi polami ma kawałek ziemi nad stawem, nikt tam nie przyjeżdża, więc możemy bezpiecznie odpocząć, rano ktoś odwiezie nas z powrotem na większą drogę.
Więc odwozimy tylko broń (wracają z polowania) do jego domu, witamy się ze zdziwioną rodziną i wio na działkę. Tam paru kumpli pije nad wędkami, ale po chwili rozjeżdżają się do swoich domów. My swoje domy wyciągamy z plecaków, rozbijamy nad wodą. καληνύχτα, καληνύχτα!

Potem już trzymam mocno zamek namiotu i klnę łamanym rosyjskim. Klnę i nie mam pojęcia, co robić - jeśli puszczę zamek, żeby wyciągnąć ten nóż - otworzy namiot. Jeśli otworzy namiot, zanim wyciągnę nóż, zostaną mi już tylko te moje łapy słabe do obrony. Ale czy nóż jest jakąkolwiek obroną? Czy sama nie zrobię sobie nim krzywdy? Czy nie zdenerwuję go bardziej? Ręce już mi słabną i coraz bardziej dociera do mnie beznadziejność sytuacji, więc lepiej spierdalaj prędko. Spierdalaj, ja cię proszę.

Wiem, że wcześniej w nocy przyjechały dwa samochody: Radu i któryś z jego kumpli. Oboje zdziwili się na swój widok, oboje powiedzieli, że czegoś zapomnieli - i odjechali prędko, jeden za drugim. Radu musiał pić dalej po powrocie do domu - nie był wcześniej w takim stanie. Teraz obłapuje mnie przez tropik i nie wiem, kurwa, nie wiem, co robić. Nawet, jeśli wyskoczę z namiotu - dokąd ucieknę? W pole słoneczników, do stawu? Wydrę się tak, żeby obudzić dziewczyny, ale co nawet w trójkę możemy zrobić temu wielkiemu bykowi? 


Więc dalej: Anna, no co ty... Spierdalaj! Ty ochujał? Spierdalaj, paszoł won, kurwa. Śliczne nocne wrzeszczanki. Wrzeszczanki histeryczne i powtarzane - aż odchodzi. Puszcza. Wstaje. Idzie. Czymś ciężkim wali w metalowe drzwi budki na narzędzia. Strasznie to brzmi, to walenie. W tej dopiero chwili słyszę przerażony szept Sofii z drugiego namiotu: Ania, żyjesz? Żyję. Dobrze. Potrzebujesz pomocy? Nie, teraz nie, chyba już pójdzie. Śpijcie.


Wsiada do samochodu. Wielkie, ciężkie auto wielkiego, ciężkiego faceta. Ryk silnika i światła przebijające przez mój materiałowy dom; boję się przez chwilę, że chce nas ten kretyn porozjeżdżać - ale co, uciekać mam z namiotu? I znów - w pole, do stawu? Odjeżdżaj, spierdalaj już. No, raz, dwa! Proszę.


Odjeżdża.


Zbieramy się rano, nad śliwkami i chlebem dzielonymi z psem Radu (pies bardzo jest kochany, siedzi tu z nami cały czas) rozmawiamy o tej nocy. Że trzeba było je budzić, że dałybyśmy razem radę. Ale nic się nie stało, cudownie się poszczęściło. To nie jest zły człowiek, tylko straszliwie pijany. Ale kiedy walił w te drzwi metalowe - wiesz, bałam się, że tobą tak wali. Tymi twoimi blond zwłokami.
Romi słucha i nie rozumie. Coś się stało? Coś się działo? Spała mocno całą noc. Nie słyszała nic.


Nadranek, więc dobrze jest, spokojnie. Zwijamy namioty, ruszamy przez pola; gdzieś kawałek podrzuca nas transportówka pełna słonecznika. Dalej przez las (dwa chude, samotne konie w tym lesie), pastwiska. Piękne pastwiska, krówek pełne. Piękne krówki. Za pastwiskiem nowa, śliczna droga na południe.


No hay comentarios:

Publicar un comentario