Etiquetas

2011/11/06

Pocahontas.

Nie mogę wyrzucić z głowy tego zdjęcia ze strajku: ty spokojnie zaciągasz się dymem, obok dziewczyna z błyszczącym kolczykiem śmieje się w twarz policjantowi. Pierwszy plan: czarna ściana ich pleców.

Pojawiasz się na innych zdjęciach, wyciągasz głowę z tłumu, idziesz roześmiany między rowerami. Co ja wtedy robiłam? Jeśli nie mylą mi się daty, szłam też. Jechałam. Ljubljana-Lwów, między koncertem a konferencją zatrzymując się jako superpodróżnik, inspiracja w domu Kitty; w tej chwili ona jedzie powoli przez Azję, ja znów w Poznaniu walczę z biurokracją i czyszczę kocią kuwetę. Moje włosy pachną żelazem jak krwią. Taka woda tutaj, czasem aż czerwona. Śmieszne to wszystko. Aż teraźniejszość dobra nie wydaje się choćby znośna. Wszystko to jest własny wybór - gnicie wewnętrzne, zastój, to jest wybór. Poddanie się temu gniciu. Zbyt powolne zeskrobywanie pleśni ze swojego życia.

Pod sweter zakładam bikini, żeby czuć się cieplej. Te spodnie kupione po lodowatej nocy na plaży, tę bluzkę, przez którą mnie ściskałeś. Torba po Zoi, buty zwiezione z jakiejś wycieczki, w torbie książka kradziona z pracy Artura. Niby to tylko rzeczy. Nie tylko. To są wszystkie miejsca, słońca i ludzie, którzy tych rzeczy dotykali, używali. Środki ochronne przez pleśnią.

W nocy tak boli mnie głowa, że rzygam z bólu i bezsilności. Co mi właściwie jest? W mieszkaniu działające ogrzewanie, układające się plany. Jest mi dach nad głową, codzienne przerażenie, kiedy po przebudzeniu widzę przed sobą te same drzwi. Jest mi po paru latach spotkany przez przypadek ktoś związany z zamordowaną, myślałam, częścią życia - teraz w połowie drogi do bardzo szanowanego wykształcenia. Na tej samej drodze byłam kiedyś. Umarłabym, gdybym to wykształcenie strasznie zdobyła, gdybym na tej jego drodze została. Umarłabym z nieszczęścia.

Więc: o co chodzi? Nie umarłam z nieszczęścia. Nie muszę się już obawiać stałej pracy ani użytecznego wykształcenia. Mam przed oczami to zdjęcie: Mimesis. Ogromne dłonie ma ta dziewczyna. Wielkie ręce. Nie mogę się nadziwić tymi rękami. Pustym polem. Może tego pola mi brakuje. Dłoni jakiejś.

Nie mogę zabrać się za życie w Poznaniu. Ania pisze z Pragi, że festiwal tu u nas. Acha. Dobrze. Dobrze wiedzieć. Wyjdę z mieszkania, zajmę się czymś, kimś może. Może. Wiadomości z Nowego Jorku i Andaluzji bardziej są prawdziwe. Google streets zamiast spaceru: to moja klatka, kto tam pod nią stoi? Bar mój, na szyldzie brakuje jednej literki. Co się stało z literką? Koncert jakiś. Zaproszenie na koncert. Słyszałam ich kiedyś grających. Temperatura w Cordobie podobna do poznańskiej - jak to możliwe?

Serce próbuję z rozumu zdrapać, a tylko rozdrapuję wszystko. Cholender. Przez szkołę to wszystko, na pewno - nakładli do głowy romantycznej poezji i rycerskich opowieści, pokazywali bajki Disneya przez całe życie i mam: ten dziki, czarnowłosy tubylec to moja Pocahontas. Ja, dzielny John Smith, odkrywam ciepły, piękny ląd i córkę wodza. Córka zwiewa w las. Ja oczywiście będę ją gonić, ale - ale czemu mój statek odleciał tak szybko? Szczęśliwe zakończenie gdzie? Ja pierdolę taką bajkę!

W nocy śni mi się Twój (Pocahontas) squat; grupa techniczna ściąga mnie do Malagi, każą mi tam zostać i żyć. Bo tam jest moje miejsce, tam mam malować ściany i przytulać ludzi - dlaczego ciągle siedzę w Polsce? Po co mi ten dyplom? Słyszeli, że źle się czuję. Tak nie można. No, dobrze. We śnie wyjeżdżam. Budzę się w Poznaniu, ale jest w porządku - bo przecież jest tam gdzieś miejsce dla mnie. Nawet, jeśli to tylko w mojej głowie. Czy da się zresztą inaczej?

Tymczasem bikini pod sweter. Nagrania ze strajku. Trzeba się ratować. Złapać to Słońce, choćby już wszystko było czarno-białe. Choćby się czarno-białe wydawało.

No hay comentarios:

Publicar un comentario