Etiquetas

2011/12/27

Tadek od grzybów.

- A biblioteka otwarta? Już mi się książki skończyły po świętach. Cześć, dzień dobry! Jak tam idzie remont?


Ha, dzień dobry. Ja nie mam pojęcia, kim Pan jest, ale to bardzo ładny pies, co to się tam za Panem kręci. Cześć, psina!
Remont - jak widać, w porządku, ale jeszcze drugie tyle do zrobienia. Biblioteka - mam nadzieję. A my się znamy z...? Bo ja bardzo przepraszam, ale naprawdę nie kojarzę.

Pan Tadek. Pan Tadek zbiera grzyby i czasem nam je ponoć przynosi tutaj. I coś robił na moim dachu, ale ten konserwator to... ech, dupa wołowa. Więc już nie robi. I nas - mnie i siostrę - to od dzieciaka kojarzy, no, może trochę byłyśmy starsze - pamięta, kiedy przyjechałyśmy po raz pierwszy. Tylko nie wie, która to się uczy w Poznaniu? Ja?

Ukochane spotkania. Naprawdę nie kojarzę go w ogóle - nic trudnego, bo właściwie nikogo tutaj nie znam - ale to ładne jest strasznie, takie otwarcie, zaczepienie serdeczne na dwuminutową gadkę.
To dalej. 10 stopni na koniec grudnia (co to ma być?), więc biegnę w letniej tylko bluzie - więc marznę jednak straszliwie, bo temperatura temperaturą, ale lodowaty wiatr nad rzeką robi swoje. Raz-dwa, jeśli się już nie zatrzymam po drodze - nie będzie źle.

Ale na moście czeka na mnie starsza kobieta, uśmiecha się już z daleka. Dzień dobry! Dużo łabędzi, prawda? Ja to tak kocham łabędzie, zawsze im chleba przynoszę. Ładne ma pani włosy - myślałam, że to moja wnuczka biegnie, ona też takie długie ma. Ale pani dłuższe. Proszę lecieć, bo zimno!

No lecę. Skosem przez ulicę, skrótem przez garaże - biblioteka. Biblioteka najlepsza na świecie: najmniejszego polskiego miasta, sama zresztą maleńka, wiele się człowiek nie spodziewa - niesłusznie. Można się dogrzebać do wszystkiego - właśnie ze względu na jej rozmiary, na miejsce. Nie ma zbyt dużo pieniędzy na nowe książki, więc miejsca specjalnie szybko nie ubywa - i nie ma potrzeby pozbywać się tych starych, wszystko zostaje. Wszystko można znaleźć.
Moja karta biblioteczna nie ma numeru, tylko moje nazwisko. Nieważne, ile czasu mnie tu nie ma - nie muszę go podawać, wiadomo. Ta dziewczyna, która siada między regałami, wiesz. I jej matka też czyta. Obie oddają książki po czterech dniach albo czterech miesiącach.

Więc zapas zrobiony, znów bieg przez zewnętrzną lodówkę. Próbuję sobie przypomnieć "normalną" pogodę na wycieczkę po książki - nic, tylko ulewy, gradobicia, mrozy, zamiecie, upały. Takie malutkie cierpienia (?) za literaturę, cena regałowych wykopalisk. Bardzo ładna cena.
Po drodze - Otwarta? - Otwarta!, z braku staruszki na moście pozdrowienie łabędzi, skokami przez zieloną trawę w parku do siebie. Do siebie. Do niebie.

Miasteczko dwulicowe, kochane. Piękna, zabytkowa mieścina nad Bobrem, pełna spokojnych ludzi i dobrych owoców. Pasieka tuż za wałem. Dwa wzgórza: na jednym zamek, na drugim ośmioosobowa wioska pełna szczęśliwych kur i wiecznie niedopieszczonych psów.
Zabita dechami dziura na Dolnym Śląsku, pełna pijaków i krzykaczy, brudu i bezrobocia. Żadnych perspektyw, za to dużo planów zabudowy łąk i zasznurowania rzek. Skorumpowana, zakłamana rada miasta.

Coś tu robię i zawszę robię zbyt mało. Twarz można sobie wybrać. Można widzieć dwie - żyjąc bardziej jedną z nich spróbować małej korekty tej drugiej twarzy. Tysiąca mniejszych czy większych operacji.



No hay comentarios:

Publicar un comentario