Etiquetas

2011/10/01

Poznań w słońcu, taka piosenka.

Moja głowa, moje słońce, moje liście, moje nogi, moje miasto. Moje plecy wyprostowane w mojej dzielnicy. Z moich ust mój śpiew. Udaję trąbkę. Trąbka jest nie moja.

Trąbka jest słonika. Słonik jest owadem. Owad jest malutki. Nie gra na trąbce. A ma. Ja nie mam i gram. Udaję.
Stare Zoo pachnie kózkami. Nie owadami. Pracowałam kiedyś w tym zoo. Źle się dogadywaliśmy - z ludźmi, z kózkami było dobrze. I z królikami. I ze śmierdzącą chorą lwiatką. Jesienią-zimą pracowałam, rano, parę razy nie wstałam. Kiedy wstałam, pachniałam później sianem i gnojem, i z czerwonymi od buraków i mrozu dłońmi jechałam myć się i przebierać na wydziale. Pięknie było wtedy bardzo.

Wprowadziłam się teraz spowrotem do centrum, dawna praca tuż za rogiem. Więc pachnie: zwierzęta i suche liście. Słońce. Słońcem pachnie Poznań. Bardzo pięknie jesienią ciepłą. Idę, lezę. Na południe, w dół mapy miasta, więc świeci mi w oczy. Zamykam oczy, idę na pamięć. I jeszcze pamiętam, jak tędy chodzić, więc idę uśmiechnięta, szczęśliwa. Ostatnio na pamięć chodziłam po Maladze. W nowym mieszkaniu nie znam jeszcze nawet korytarza, trzymam się ściany, żeby nie wpaść na szafę, rower, próg. Koty i kartony rzucają się pod nogi mimo wszystko.

W mieszkaniu Magda śpi po ciągu nocka-przeprowadzka-nocka-zajęcia, rzucona na kanapę jak zwłoki. Albo: jak worek marchewki. Konie lubią marchewkę, i ja lubię bardzo. Magdę nawet bardziej, niż marchewkę, chociaż niekoniecznie żuć. Żyć - raczej.
Biegam po mieszkaniu na palcach i kartki staram się przewracać ciszej, niż zwykle. Karetka za oknem ścisza sygnał. Kot nie tupie. Śpij mała, śpij, aaa. Przetłumaczę dla ciebie jakąś książkę, albo będę w głowie grać symfonie dla ciebie, kiedy się wyprowadzisz. Szkoda, że się nie poznamy lepiej. A może się poznamy? Są szanse, że są jeszcze jakieś szanse.

Więc Magda śpi jak marchewka, koło niej śpi jej torebka. Jej książki i ubrania śpią już gdzie indziej. Od poniedziałku w miejscu marchewki spać będzie Olka, a kiedy się wyśpi - będzie wozić marchewkę swojej klaczy, do lasu, do lasu. Bo kobyłę trzyma, trzymać będzie przez chwilę, w lesie. Pod lasem. Gdzie można spokojnie rżeć i galopować, skakać przez kłody.
Nie byłyśmy się z Olką w stanie ścierpieć długo, długo. A teraz proszę - wspólny pokój i siemię lniane. Jeśli będzie za dużo, najwyżej któraś nie wytrzyma i przy okazji w lesie rzuci w drugą wściekłą myszą, zaostrzonym kołkiem czy chociaż czułym przekleństwem. Ale może jednak nie. Ale zobaczymy. Ale jeszcze przez chwilę jej nie ma.

Więc wypełniam swój pokój swoimi gratami, swoimi niepotrzebnymi, niezbędnymi papierami i pluszakami, swoim kotem, swoimi pocztówkami z Cordoby i San Francisco, bardzo ważnymi pocztówkami. Do swojego plecaka wrzucam swoje brudne łachy, ze swoją rodziną jadę do swojego domu na jeszcze jeden swój koniec tygodnia. Niech to wszystko będzie jeszcze całkowicie moje, zanim spadną na mnie obowiązki, towarzystwo i śnieg, zanim umrę razem z pierwszym przymrozkiem - moje słońce prowadzi moje nogi po moich miejscach. I bardzo jest wszystko do-wolne.

Kiedy pora roku znowu zacznie się zmieniać, pojedźmy do jakiegoś zimniejszego kraju, żeby Polska wydawała się ciepła i właściwa, dobrze?

No hay comentarios:

Publicar un comentario