Etiquetas

2011/08/25

Malpa na glowie.

Na Gibraltar dojezdzam pierwszym w zyciu kadilakiem (czy mozna to tak spolszczyc?), z mala zapowiedzia tutejszego wiatru rozdmuchujaca mi wlosy. Spiewamy mijanym palmom z akcentem londynskim czy polskim - co to wlasciwie za roznica?

Wystarczy przejsc granice, zeby nie moc sie odnalezc.

Oto nagle jestes na lotnisku, leziesz przez pas startowy zajmujacy cala przestrzen od wody do wody, od Hiszpanii do Wielkiej Brytanii. I wszystko mowi w jezyku calkowicie niezgodnym z miejscem na ziemi, czasem z domieszka zlego hiszpanskiego, przedziwny Spanglish. Czerwone budki telefoniczne, budki fish & chips ze sprzedawcami o rozowych twarzach, wyprostowani policjanci przechadzajacy sie pod palmami - cos jest nie w porzadku, przeskok jest za duzy, bez zadnej zapowiedzi, strefy przejsciowej.

Do tego wieje tak, ze spodziewam sie masowych pogrzebow wisielcow; mozna oszalec od tego wiatru: wszedzie, zawsze, mocno. Noc spedzona na tarasie przy muzyce rozbijajacych sie okiennic i wedrownych butelek obijajacych sie o cos na ulicy. Niedaleko, w Tarifie, wieje jeszcze bardziej - wskaznik samobojstw jest tam ponoc najwyzszy w Europie. Nie ma sie czemu dziwic.

Uciec ciezko, pieniedzy chce kazdy, za wszystko (tylko ekstatyczni wyznawcy Jezuska czasem calkiem darmowo krzycza, ze mnie kocha; dzieki, swietnie!). Funt gibraltarski o wartosci brytyjskiego, niby ten sam, ale poza tym miastem malenkim nieuzyteczny. I ceny calkowitego braku konkurencji i calkowitego importu; nikt przeciez nie musi sie klocic o klienta w miescie-panstwie. Gdybym mogla zyc na fajkach i whisky, wyszloby bardzo tanio - zeby zaplacic za chelb i pomidory wyrzymam sakiewke.

Za darmo - za darmo mozna sie schowac w domu Nicky'ego. Wiec chowamy sie: ja, grupa jego przyjaciol pojawiajaca sie i znikajaca o roznych porach dnia i nocy, i osemka couchsurferow. N. jest spalony od rana do rana, wiec wiekszosci z nas nawet nie pamieta. Ktorejs nocy przychodzi na taras nas policzyc, przywitac sie i zapytac, kiedy, skad przyjechalismy. Zewszad, bracie, dwa dni temu, spedzamy z toba wiekszosc czasu - pamietasz? Ach, tak. Byc moze. Racja.

Wychodze na spacer i na glowe wskakuje mi malpa. Jedna, druga, dziesiata. Malpia reka grzebie mi w torbie, malpi ciezar sciaga mi chuste z wlosow, malpie zeby nie zaluja mnie, kiedy na moich ramionach odbywa sie malpia bojka.

Zgarniam fasowolego burgera z 'indyjskiego' take-away - i siebie biore away. Wystarczy przejsc przez granice, zeby znowu byc w domu.

No hay comentarios:

Publicar un comentario