Etiquetas

2012/11/14

Linhares: w poszukiwaniu małpiatek.

Jestem Żydem. Mój naród był obcy w Egipcie, Europie, tutaj; dlatego ja  zawsze muszę pomagać obcym.

Nie wiem, czy to mój portunhol rozwija się tak ładnie, czy to kierowca tak dużo łapie, ale rozmawiamy juz prawie płynnie. Wspaniale. Jadąc do Linhares zatrzymujemy się na kokosową wodę (nie martw się, podróżnicy nie płacą), zbaczamy trochę z drogi, żeby zahaczyć o Juparanã, drugie największe jezioro w kraju, potem krótka rozmowa z E. i kierowca wiezie mnie prosto do jego dzielnicy. Rozglądając się dookoła upewnia się, czy chcę wysiąść tutaj, czy może wolę do centrum. Gdzieś, gdzie jest bardziej bogato czy chociaż asfaltowo. Nie? Ok. Pamiętaj, zawsze ci pomogę. I ty zawsze pomagaj nieznajomym.

E. nie może się nadziwić, że to tak łatwo zadziałało. Że tak daleko mnie podwiózł, i to całkiem nie w swoim kierunku. Musiałaś trafić na anioła, normalnie nikt zabiera autostopowiczów. Nie bardzo wierzy, kiedy mówię o pozostałych - ten, owszem, był wyjątkowo wspaniały; ale wszyscy są niesamowici. Każdy po trochu, po 4, 40, 400 km sponsoruje mi spełnianie marzeń.

Kręcimy się trochę po jego dzielnicy: większość się gapi, w końcu ktoś podjeżdża na rowerze: hej, skąd jesteście? Czemu nie zwiedzacie centrum? E. tłumaczy, że mieszka tu całe życie, urodził się trzy ulice stąd. Rowerzysta przygląda mu się dłuższą chwilę. No tak. Przepraszam. Nie poznałem, jesteście oboje tacy różowi.


Fakt. Patrząc na E., rozmawiając z nim, zastanawiasz się ciągle, kto w ogóle dał mu brazylisjki paszport. Skórę ma jaśniejszą ode mnie (i trzeba przyznać, że jest to pewien wyczyn), rude włosy w ilości odpowiadającej bardziej chronieniu się przez islandzkimi mrozami, niż tropikalnym upałem, w swoim pięknym angielskim wyraża się jaśniej, niż we własnym języku; patrząc się na niego widzisz raczej tolkienowskiego krasnoluda, irlandzkiego skrzata, ale na pewno nie pewnego siebie Latynosa. Słowo emigracja też pojawia się w rozmowach raczej z europejską, niż tutejszą częstotliwością. Wyjeżdżaj, słońce. Wyjeżdżaj do siebie!


Spędzamy pół dnia czając się na małpiatki w jedynym miejskim parku. Nie martw się - jeśli nie zobaczysz ich tutaj, na pewno włamią się do twojego domu w Rio. Obiecuję. Z braku małp ostatecznie E. jedzie do pracy, a ja zamykam się w ciemnym pokoju z dziką radością rzucając się na zaległe odcinki South Parka - wspaniały moment, kiedy jestem wreszcie sama, nie muszę mówić, nie muszę być interesująca, ach! Cisza, kreskówki i ja.

Do czasu.

Konkretnie - do dziesiątej minuty.

Do drzwi puka L., narzeczony siostry E., miniaturka Manu. Gestykulując mocno pyta się, czy jadłam, czy czegoś potrzebuję. Kiedy odpowiadam łamanym portugalskim nagle rozjaśniają mu się oczy - ty mówisz! Ja myślałem, że tylko po angielsku! No, to opowiadaj! Skąd właściwie jedziesz? Byłaś już w mieście? Czemu siedzisz tak sama?
Koślawo tłumaczę, że E. w pracy, ale nie ma problemu, jakoś przeżyję, dzięki piekne, ciao ciao.L. wychodzi. Kolejne dziesięć minut później pojawia się jego dziewczyna. Jesteś zajęta? Nie? A chcesz się zabrać na wycieczkę?

Chwała im za to, że mnie sprzed komputera wyciągneli. Ciemne, aksamitne jeziora. Nocna panorama miasta. Starówka: wymordowaliśmy wszystkich Indian, ale za to mają mały pomniczek w samym centrum. Potężne ryby w miejskiej fontannie. Zawalony most jak ruiny miasta. Znajomi L. wypompowujący benzynę z samochodu jakiejś dziewczyny (jak nie będzie mogła rano odpalić, to ją podwiozę na rowerze). Małpy drą się ze środka parku. Jeszcze grubo po północy grupy dzieciaków biegają po ulicach, włażą na drzewa i chodzą po linie. O ile E. nie jest brazylisjki, to całe miasto, cała jego rodzina bez problemu to nadrabia.


Rodzinna noc nad ryżem i fasolą, rodzinny poranek nad cafezinha. Rano E. odprowadza mnie na wylotówkę - tak na wypadek, jakby nie zadziałało i trzebaby mnie było wsadzić do autobusu. Nie zdążył odejść do przejścia. Trzeci samochód, prosto do Vitóri. So fucking easy! Now I feel like a chump for not being on the road.
But I won't feel like that for long, I assure you.

No hay comentarios:

Publicar un comentario