Etiquetas

2012/11/16

Spać. Psy i ludzie.

Mam najlepszą pracę świata: jeżdżę po kraju, który kocham, podwożę autostopowiczów, rozmawiam z przyjaciółmi - i przez cały ten czas siedzę wygodnie w swojej ciężarówce.

Mój kierowca jest potężnym czarnym mężczyzną o potężnym białym uśmiechu; na głowie kowbojski kapelusz, na oknie szoferki wielki napis Jezus cię kocha (tak jak na większości tutejszych ciężarówek), w przyczepie transport owoców. Zatrzymuje się jakieś sto metrów pod górkę ode mnie i przez dłuższy czas naśmiewa się w mojej miny, kiedy wreszcie dobiegłam z plecakiem, wrzuciłam go na górę i sama wspięłam się do środka. Dobrze jest. Jedziemy.


Jedziemy wyprzedzając wszystkich, wszędzie; i pozdrawiając wszędzie wszystkich. Kilka postojów na przywitanie się z innymi tirowcami, kilka ściętych zakrętów, kilka przerażonych osobówek. Upewnia się, czy nie boję się z nim jechać. Nie ma problemu, większość kierowców jest szalona, ja nie mam co wybrzydzać. Szalona? Mam na myśli: czy nie boisz się, że cię zamorduję albo chociaż zgwałcę. Taka jesteś mała i biała.

A więc się nie boję. I nie wiem, skąd się biorą te pytania. Jakbym się bała, to może jednak by się skusili? Jedziemy. Próbuję wyjaśnić, u kogo się zatrzymuję na noc, ale tłumaczenie, że to ustawione przez internet, że jakiś facet, w sumie to nic o nim nie wiem, nie mam pojęcia gdzie mieszka, ale jakoś się znajdziemy - jakoś go nie przekonuje. Dzwoni do Ch. Proszę pana, wiozę panu gościa, taka dziewczynka, gdzie ją zostawić? Podaje mi słuchawkę: Ch. pyta, po co wzięłam taksówkę i dlaczego taksówkarz twierdzi, że nie może mnie podwieźć pod dom? W każdym razie: spod targu odbierze mnie jego przyjaciel, dom jest zamknięty, ale możemy wejść przez okno. On wpadnie później się przywitać.


Kierowca zostawia mnie pod targiem i wraca od razu po rozładunku upewnić się, czy żyję i czy to na pewno nie handlarze ludźmi mają mnie odebrać. Przygląda się S. (czyli temu od wchodzenia przez okno), S. przygląda się kierowcy. To on? A cholera wie, nie znam człowieka. Pewnie on. Najlepszego!

Przerzucam nogi przez okno. Na dywan. Dywan odsuwa się spod nóg i zaczyna szczekać głosem mordercy. Próbuję cofnąć się do S., ale ta bestia ponoć nie zabija i wchodź, tchórzu. To wchodzę. Bestia rzuca mi się na szyję i tak już zostajemy mniej więcej do rana: pies trochę większy ode mnie i dużo ode mnie milszy, najkochańszy olbrzym. Może z godzinę zajmuje mi przekonanie się, że ta wielka morda to raczej ciepły język niż ostre zęby.

Poza Padango nic. Załamanie sił po paru tygodniach w drodze: korzystam z pustego domu i zasypiam w każdym możliwym miejscu. W nocy pod przymusem wychodzę na chwilę do miasta z Ch.; potem każdy pada do swojego łóżka i widzimy się dopiero rano, kiedy on przychodzi się pożegnać przed wyjściem do pracy. Ubieram się, pakuję i śpię dalej. Za godzinę znów zgarnie mnie S.: jedziemy już w stronę Rio. Tymczasem spokojnych snów.

No hay comentarios:

Publicar un comentario