Etiquetas

2012/11/26

BH i przyległości, ciągle.

"Kilka dni na przeczekanie" zamieniło się w planowanie przyszłości (ho-ho!). Gdzie mieszkania są najtańsze, dojazdy najlepsze, gdzie sięgają ścieżki rowerowe i kiedy składać papiery na studia i do pracy.

Nie ma upałów, ale zimą nigdy nie pada białe obrzydlistwo. Nie ma morza, ale do morza nie jest daleko. Metropolie, dżungle, plaże, wioski - wszystko w zasięgu kciuka i dnia; na miejscu quati i jabuticaba i uliczna sztuka i kino latino i joga w parku i wspaniały campus i czego tylko można chcieć od miejsca na stałe. Więc kombinujemy.

Jednodniowy wyjazd do historycznych miasteczek i wreszcie pierwsza po-zmroczna jazda w kraju. Czyli jest w porządku, nie ma problemu. Łażąc po pięknych starówkach patrzymy tylko na drogę powrotną: wszędzie dobrze, ale w BH najlepiej. I jeszcze lepiej, jeśli nie ufać google'owym mapom, leźć na czuja, zapytać się czasem turystycznej mapy - i tak omijać favele, w których może i w dalszym ciągu nie ginie się zaraz na wejściu, ale które są wyraźniej i z może trochę większym uzasadnieniem oddzielone od reszty miasta niż te z Rio czy Salvadoru. Oczywiście włazimy do jednej. Przez przypadek, patrząc się tylko na coraz bardziej rozpadające się domy (dosłownie z każdą uliczką wgłąb jest coraz gorzej). Kiedy skręcamy w błotnistą ścieżkę pełną kartonowych ruin i zasmarkanych dzieciaków mija nas bogate auto i kierowca obklejony diamentami:  najwyższa pora zawracać w stronę centrum. Pójdziemy dookoła.

Po drodze łapie nas jeszcze jeden ze sklepikarzy: hej, zgubiłyście się? Tak, tędy jest bliżej, ale lepiej, żebyście podjechały autobusem przez główną ulicę. Jeździ jeszcze jeden przez środek dzielnicy - bilet jest dużo tańszy, ale pewnie wyjdziecie bez portfela. Żywe, ale bez portfela. Więc chyba taniej zapłacić za ten do centrum.

Dni-parki. Może nie mówię po portugalsku, ale czytanie książek nie jest specjalnie skomplikowane. Zachody słońca w górach za miastem. Zachody pięciominutowe. W dole miasto świeci się jak archipelag świątecznych drzewek. Długie poranki nad kawą i mapą. Obiady u przypadkowo poznanych klaunów - i przypadkowe spotkania z rodziną hiszpańskich znajomych. Zachody słońca na campusie pełnym kotów i papug. Awokado i polenta. Nocna droga do lasu.







No hay comentarios:

Publicar un comentario