Etiquetas

2012/11/15

Vitória: papaja i zdechłe koty.

Trzeci samochód zawozi mnie z Linhares prosto do Vitori. Już w środku miasta idę powoli w stronę Jardim Camburi, kiedy na ulicy zatrzymuje się coś na kształt poloneza. Hej, potrzebujesz podwózki? Widziałem cię parę kilometrów temu z tym wielkim plecakiem. Wsiadaj!

 Podwozi mnie prosto pod blok S., ale S. w bloku nie ma. Jeszcze dziewięć godzin do powrotu: zostawiam graty u portiera i idę szukać cienia na plaży. Nie jest to najbystrzejszy pomysł świata. Praży. Zielony kokos w garści, kokosowa palma troszkę chroni przed słońcem. Po brzegu przesuwają się wędkarze, biegacze, zbieracze muszelek. Przygody GulliweraTak można czekać.


Zachwycam się tym, jak bardzo uśmiechnięci są ludzie w tym mieście - nawet, jak na Brazylię. Bogata dzielnica nad morzem? Słońce i zdrowie? Łatwy dostęp do wszystkich owoców, jakie można sobie wyobrazić? Buszując po sklepie w poszukiwaniu soku nagle natykam się na własne odbicie. Wszystko jasne. Może i morze, pogoda i jedzenie, ale przede wszystkim - cień palmy jednak zawiódł, jestem bodaj najbardziej różową osobą w tym stanie. Ciężko się do tego nie uśmiechnąć.

Wieczorem wymieniam swój plecak na kiść bananów (portier ciągle ten sam, pracuje po 12 godzin dziennie, ale przez cały czas ma na twarzy najpiękniejszy uśmiech świata) i stukam do drzwi S. Prysznic, komiksy, açai. Mogę użyć twojego płynu po goleniu? Ma ten piękny napis nawilżający...
Spotkanie CS, czyli piekło socjopaty. Możliwie szybko uciekam w deszcz.

Dni się zmieniają, deszcz zostaje. Ulicami płyną dwumetrowe liście, potopione koty. Biuro S. jest zamknięte, więc dzień w łóżku z winem i papają. Kiedy na chwilę wychodzi słońce próbuję wyjść na spacer, ale tam te koty napuchnięte, wstrętny staruszek proponujący mi seks za 20reais (co to za cennik, swoją drogą?), jakby cały syf wypłynął na wierz po tej mikropowodzi. Wracam do łóżka. S. nie protestuje. Turystką będę w Rio, na razie skupmy się na życiu.


No hay comentarios:

Publicar un comentario