Etiquetas

2012/11/01

Chagas i sępy, czyli autostop w Brazyli.

Deszcz leje się przez otwarte okno hotelu; leżę krzyżem gapiąc się na wiatrak i nie mogę uwierzyć w to czyste łóżko, czyste nogi, ściany rozkosznie chroniące przed potencjalnym słońcem.

Zaczęło się upewnieniem, że Brazylia jest w sumie bardzo podobna do Bałkanów; miałam się bać, miałam się czuć dziwnie, a spokojnie wyciągam łapę i wymyślanym naprędce portugalskim tłumaczę kierowcom, dokąd jedziemy i czemu nie siedzę w Polsce: po staremu, tylko strona oceanu lepsza. Lepsza o tyle, że pędzę szybciej niż autobus i raz-dwa docieram do Carlos Chagas. A-cha, w tym miejscu powinni zajęknąć wszyscy podszkoleni biologicznie. Miłośnicy krówek powinni zajęknąć z rozpaczy.

Nie wiem właściwie, skąd pomysł pchać się w miasteczko dzielące patrona ze wstrętnym choróbskiem. Ale się pcham. Odór już na wjeździe tłumaczy setki krów przed miastem: to jest jedna potężna ubojnia. Powietrze przesiąknięte smrodem ciał. Na ulicach wygłodniałe psy, nad ulicami wygłodniałe sępy. Nikt się nie zatrzymuje, spod sklepów i drzew patrzą na mnie wylegujący się na ziemi starcy w wielkich kapeluszach. Ustępuje drogi kowbojowi o całkiem indiańskiej twarzy. Taki mały Meksyk.

W miasteczku jest obrzydliwie gorąco, ale jest też wspaniale zielono. Wreszcie ktoś zgadza się podrzucić mnie parę kilometrów dalej, na drogę do mojej docelowej wioski. Po chwili ląduje sama na środku spalonej słońcem drogi. Ani śladu cienia, przy drodze kilka ścierw rozrywanych przez sępy. Przełykam ślinę i idę do przodu.
Idę może z 200m. Nie jestem w stanie - i nie ma sensu. Przede mną 70km górskich ścieżek, słońce będzie coraz mocniejsze. Próbuję cofnąć się do miasteczka, ląduje w miejskiej chłodziarni mięsa. Strażnik mówi, że ostatni autobus odjechał godzinę temu, uśmiecha się smutno i już bez słowa przynosi mi kawę i chleb. Za kasą chłodni stoi ubabrana krwią stara Indianka. Umrzesz. Słucham? Nie rozumiem. Rozumiesz. Umrzesz. Słońce cię zabije. 

Nie mogę już nawet przełknąć śliny. Nie ważne, ile piję, wszystko ucieka do słońca, czekam już tylko na udarowe drgawki. Nie ważne, jak bardzo bym chciała, żeby było inaczej, moje zdanie pokrywa się z jej słowami. Skoro tak... Dziękuję za kawę i biorę plecak. Najwyżej sępy się najedzą.


Nie najadły się, nie dziś, nie mną. Nagle kierowca: z miejscem w samochodzie i butelką wody. Odwozi mnie w cień. Kilka godzin później autobus odwozi mnie do pierwszego miasta, które nie nazywa się jak śmierć. Serce już działa normalnie i oddycham bez problemów. Pluję sobie w mordę - i oczywiście jutro jadę dalej.


2 comentarios:

  1. przeczytałam przed snem i chciałam zapytać kiedy list, ale kiedy robiłam jajecznicę wpadł przez drzwi. rozszyfrowałam. mam nadzieję, że pare słów, nawet na pocztówce dostanę z tych dalekich krajów.
    nie wiem tylko jak odpisać, gdzie adresować właściwie.

    ResponderEliminar
  2. Słać można na stary adres; kiedyś to przeczytam, narazie słodka bezdomność.

    ResponderEliminar